Najtrudniej odpowiadać najprościej

– Mamo, a jak one umarły? – pyta czterolatka podczas wizyty na cmentarzu.
– Umarły w brzuszku mamy.
– Ale jak?
– Pępowina, ta rurka, która dzieci dostają jedzenie, kiedy są w brzuchu mamy, zatkała się i nie dostawały jedzenia – no bo jak mam wytłumaczyć zakrzep na łożysku? Pewnie można lepiej, ale na gorąco nie przychodzi mi nic do głowy, nawet pomimo tego, że nie podoba mi się to, co mówię.

 

Ruszamy dalej, odwiedzamy innych bliskich, którzy odeszli. Mija jakiś czas, a ona pyta znów:
– Ale ja nie rozumiem, jak one umarły.
– No, mówiłam ci…- zaczynam, gryzę się w język – skoro powtarza pytanie, to moje „mówiłam” nie ma racji bytu. Ona dalej nie rozumie i już.

 

I wtedy pojmuję. Ona nie pyta, dlaczego, z jakiego powodu. Co było przyczyną śmierci. Ona pyta JAK. Jak to się stało, że żyły, i po chwili nie żyły.

 

– Przestało bić serce – podejmuję ten nowy trop.
– Serce? – pyta z niedowierzaniem.
– Tak. Jak bije twoje serce?
Przykłada rączkę, chwila skupienia.
– Puka puk-puk.
– No właśnie. Ich serduszka przestały bić puk-puk, a jak serce nie bije, człowiek umiera.
– Aha, rozumiem.

 

– Mamo, jak to jest, gdy się umiera? – z takim pytaniem przyszło mi zmierzyć się kilka lat temu, znów ze strony dziecka czteroletniego.

 

– Nie wiem. Nie mam pojęcia – odpowiedziałam zaskoczona nie tylko własną niewiedzą, ale przede wszystkim pytaniem. Spodziewałam się najpierw słynnego „skąd się biorą dzieci”, a tu tak od końca całkiem. Co mam powiedzieć? Że oczy się zamykają i robi się ciemno? Że przestaje się słyszeć, widzieć i czuć? Być może tak jest, nie sprawdziłam tego przecież – ale jeśli zacznie się bać zasypiać? Przecież wtedy też robi się ciemno i nic się nie widzi. Zakręciłam się we własnych wątpliwościach.

 

Ale pytanie zbywane wcale nie znikło. Wracało jeszcze parę razy, wciąż rozkładając mi bezradnie ręce. Nie mam pojęcia dziecko, o co pytasz.

 

W końcu dziecko doprecyzowało:

– Mamo, bo ja się boję, że to będzie bolało…

 

Uff, czuję grunt pod nogami. Przypominam sobie nagle, układam w głowie różne wydarzenia jak puzzle. Śmierć w wypadku, w wyniku ciężkiej choroby w bólu, pożar, zawalony budynek, ofiary wojny.
– Moja babcia odchodziła spokojnie. Miała pogodną, spokojną twarz. Myślę, że nic jej nie bolało.
Uśmiecha się. Niepewność ostatnich dni zostaje rozwiana.

 

Dziecięca niepewność, bo moja – dorosła – nie do końca. Pytania rosną wraz z dziećmi i kiedy między frytkami a kurczęcymi nóżkami w KFC słyszę „A w jaki sposób ludzie odbierają sobie życie?”, cierpnie mi skóra.

 

Jak daleko mogę się posunąć? Czy jeśli nie odpowiem, bo czuję się niekomfortowo, moje dziecko nie poszuka odpowiedzi gdzie indziej, nie znajdzie źródła, z którego wolałabym, aby nie czerpało?

 

Mam więc nadzieję, że nikt z siedzących obok nie przysłuchuje się nam ani celowo, ani mimochodem, i zaczynam wyliczać. Otwiera oczy coraz szerzej, ale zainteresowanie tą kwestią trwa jedynie chwilę. Bez żadnej ingerencji z mojej strony prześlizgujemy się na temat ligi mistrzów.

 

Najtrudniej jest odpowiadać najprościej. Konkretnie na pytanie, bez rozwlekania, zbędnego dopowiadania, stosowania metafor. Jeśli dziecko w macicy dostaje jedzenie od mamy, to znaczy, że na głowę spada mu pogryziony przez nią kotlet? Jeśli dziecko rodzi się, wychodząc z brzucha, to znaczy, że wyskakuje przez pępek?
Jeśli ludzie umierając „zasypiają na zawsze”, to czy noc nie niesie ze sobą ryzyka, że nigdy się nie obudzę?

 

Nie jestem w stanie przewidzieć, którędy pobiegnie dziecięca wyobraźnia. To, co wydaje mi się oczywiste („zaraz skonam ze zmęczenia!”), dzieci często odbierają dosłownie („mamo, nie chcę, żebyś umarła!”) i trzeba prostować.

 

Najtrudniej jest odpowiadać najprościej. Usłyszeć sens pytania między słowami. Zrozumieć jego istotę. Pozbyć się oporów, że odpowiadając rozbudzimy niezdrową ciekawość trudnym tematem – wręcz przeciwnie, jeśli cokolwiek ma ją rozbudzić, to odmawianie dostępu do informacji.

 

Najtrudniej jest odpowiadać najprościej, otwierając się na to, jakie domysły do tej pory wysnuło dziecko, ograniczając się w miarę możliwości do jednego zdania i pozostawiając dziecku możliwość dopytania.

 

Inaczej rozmowa może potoczyć się jak w anegdocie:

– Mamo, skąd ja się wziąłem?
– Hmm, no wiesz, kiedy poznaliśmy się z tatą, zakochaliśmy się w sobie i chcieliśmy, aby owocem tej miłości stało się dziecko. Kiedy rodzice chcą mieć dziecko, przytulają się bardzo, bardzo mocno, a wtedy w brzuchu mamy pojawia się dziecko, które tam rośnie przez kilka miesięcy, a potem przychodzi na świat. Tak samo było z tobą.
– Yhm, ok mamo, ale ja pytam, skąd się wziąłem – Piotrek jest ze Szczecina, a ja?

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej

Dzień Dziecka Utraconego

Trudno jest pisać o tym Dniu bez ocierania się o zbytnią patetyczność czy łzawość.
Nie jestem też do końca przekonana, czy tak potrafię.

 

 

Nie świętuję go co roku, raczej zapominam i dopiero wieczorem 15.10 odkrywam, że to właśnie dziś. A jednak za każdym razem, gdy mówię o sobie, że jestem mamą trójki, w myślach dotykam tej boleśnie utraconej pozostałej dwójki naszych dzieci.

 

 

Ze spotkania z psychologiem szpitalnym pamiętam jedynie, że utracone dzieci istnieją w historii naszej rodziny – czy tego chcemy, czy nie. Że ważne jest, aby obchodzić rocznice, opowiadać o nich dzieciom, które są z nami, nie tworzyć na kartach rodzinnej historii białej plamy.

 

Dlatego nasze dzieci wiedzą, że miały siostry. Miały, choć te młodsze nie towarzyszyły nam jeszcze w tych trudnych chwilach – przyszły na świat później. Nie byłoby ich na świecie, gdyby ich siostry żyły. Paradoks, który do dziś jest ponad moje zdolności rozumienia.

 

Wiedzą, co i dlaczego się stało. Znają imiona. Chodzą razem z nami na cmentarz. Traktują sprawę w sposób bardzo naturalny, tak jak sami dorośli czasem nie potrafią. Jest im łatwiej, bo nie były zaangażowane emocjonalnie, a z drugiej strony widzę ich zaangażowanie w opiekę nad grobem, w opiekę nad wspomnieniami.

 

Dzieci pomagają złapać dystans. Średnia urodziła się równo rok po śmierci swoich sióstr i początkowo, gdy przychodziłam z nią na cmentarz, miałam poczucie, jakbym je zdradzała. Jakby moja radość z jej narodzin zaprzeczała w jakikolwiek sposób cierpieniu po ich śmierci. Sporo czasu zajęło mi uznanie, że jedno nie wyklucza drugiego. Jej życie jest linią ciągłą ich śmierci, tak jak śmierć jest naturalną koleją życia.

 

Znów ten patos. Widać nie da się go uniknąć – niewielu umie w sposób prosty mówić o tak wzniosłych sprawach. Dzieci to potrafią. Jest tu i tam, teraz i kiedyś, życie i śmierć. Wszystko jest proste.

 

Śmierć zamyka oczy jednym, by otworzyć drugim.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej