Podobno małe dzieci to mały kłopot, a większy zaczyna się robić przy dużych. Nie wiem jednak, czy jest sens określać rozmiar tego wyzwania, skoro znacznie zmienia się przede wszystkim jego jakość.
Bo można chyba bez większej przesady uznać, że dojrzewanie to czas, w którym budzą się potwory – i wcale nie mam na myśli nastolatków, a raczej zamierzchłe wydarzenia.
Potwory przeszłości
Po pierwsze – wydarzenia z życia rodzica. A to, kiedy nie był brany pod uwagę; może odrzucany przez rówieśników?
A może nie dostał wsparcia w swoim dojrzewaniu, które było burzliwe, oznaczało zerwanie więzi z bliskimi dorosłymi, rany emocjonalne?
Może doświadczał troski, która krępowała jego skrzydła?
Może dorośli próbowali ustawiać jego życie według swoich planów, co kosztowało go mnóstwo wysiłku w przypadku skutecznego obronienia się przed tymi zakusami lub przeżuwaną do dziś gorycz porażki, gdy obronić się nie udało?
Może dorastał w chłodzie emocjonalnym, który dziś zamraża jego spontaniczną chęć pogłaskania, przytulenia, wypowiedzenia ciepłych słów?
Mnóstwo możliwości, które owocują gwałtownymi reakcjami, brakiem zaufania w relacji, napięciami i wzajemnym niezrozumieniem. Bo kiedy rodzic oburza się na wygląd dziecka, jego wielogodzinne polegiwanie na kanapie czy nietypowe zainteresowania, to często nie oburza się na to, co tu i teraz, ale na to, co kiedyś, w innej relacji, miało miejsce.
Potem – wydarzenia dziecka. Podobno w jego mózgu zapisane są engramy, czyli pamięciowe ślady po przeszłych przeżyciach. Engramy te wypływają na wierzch w trakcie procesu przycinania zbędnych połączeń synaptycznych; wypływają niestety w postaci nieświadomej, raczej jako silne emocje, niż sucho opisane fakty. Czyli: wykrzyczy, że nikt go w tym domu nie kocha, zamiast oznajmić, że do dziś cierpi z powodu zmiany, jaką przyniosło ze sobą pojawienie się jego młodszego brata.
Jeśli jest, jak mówią, to dla rodzica świetna okazja na uleczenie zaszłych zranień. Właśnie teraz ma możliwość przyjąć dziecko z miłością, jakiej może zabrakło mu kilka lat wcześniej. Utulić, zauważyć, powiedzieć:
Nie czujesz się tak kochany, jak byś chciał? Dziękuję, że mi to mówisz. Podpowiesz mi, co mogę robić na co dzień, by okazywać ci swoją miłość?
Trudy nasze powszednie
Na potwory z przeszłości nakładają się jeszcze wyzwania z “tu i teraz”. Podobno nastolatek codziennie jest innym człowiekiem (podziękowania należą się reorganizacji, jaka odbywa się w dojrzewającym mózgu – każdego dnia, dzięki wspomnianemu już przycinaniu synaptycznemu, nasze dziecko ma inny mózg). Ta informacja uratowała mi życie przynajmniej kilka razy, ostatnio wtedy, gdy moje dziecko w piątek zapowiedziało z entuzjazmem, że gdzieś w sobotę się wybierze, po czym w sobotę wstało jakby obrażone na świat, że ten wpadł w ogóle na pomysł wyściubienia nosa z domu.
Dodatkowo, w klasycznej sytuacji rodzic nastoletniego dziecka jest dojrzałym człowiekiem, który zaczyna tu i tam doświadczać ograniczonego terminu ważności ciała, jakie przypadło mu w udziale. A ciało jego latorośli jest młode, jędrne, pełne energii nawet gdy gnuśnie spoczywa na kanapie; podobno trudno to zrozumieć, tę zazdrość, jeśli można tak to ująć, ale przychodzi czas, gdy już nie ma nic do rozumienia, po prostu spogląda się na to pełne życia dziecko i jeśli wcześniej człowiek wciąż igrał z myślą o własnej przemijalności, to teraz staje z nią bezlitośnie twarzą w twarz.
Podobno rodzice drastycznie rzadko przytulają swoje dorastające dzieci – częściowo właśnie z powodu rozkwitu ich cielesności. Nietrudno w tym czasie jest oddalić się od siebie, zwłaszcza że ta seperacja jest jednym z nastoletnich zadań. Potrzeba nieraz ogromnego wysiłku ze strony dorosłego, by nie ulec złudzeniu, że dziecko, które chyłkiem przemyka do swojego pokoju, nie garnie się do rodzinnych spacerów, a zamiast popołudnia z planszówkami wybiera zjednoczenie z messengerem – że to dziecko go nie potrzebuje, nie chce, odrzuca.
A przecież ono wciąż łaknie miłości, bliskości, chce się czuć ważne i potrzebne.
I kiedy się izoluje, najcenniejsze, co może zrobić rodzic, to ponawiać próbę kontaktu. Zapraszać. Wysyłać sygnał – kocham cię i chcę cię w moim życiu, mam otwarte ramiona.
Podobno po trzynastym roku życia dziecka zadaniem rodzica jest usiąść na kanapie i podziwiać efekty swoich wcześniejszych wysiłków. Nie próbować usilnie łatać to, co w subiektywnym rodzicielskim odczuciu nie wyszło jak powinno, lecz przyjaźnie towarzyszyć dziecku w układaniu sobie tego wszystkiego, co otrzymało.
*******************************
Zatem próbuję. Przytulam, choć nikt mnie nie nauczył swobodnego posługiwania się tym językiem miłości. Otwieram ramiona, choć potwory z przeszłości walczą nieraz, aby ramiona te pozostały zamknięte w gniewie i chłodzie.
W trudnych chwilach podejmuję wysiłek zatrzymania się i obserwowania, co mi robią różne słowa i gesty, zamiast strząsania z siebie niewygodnych emocji i zamykania klasykami w stylu:
Nonono moja panno, licz się ze słowami!
lub
Nie jestem twoją koleżanką!
bądź też
Póki co, ja tutaj decyduję!
Próbuję troszczyć się o siebie nie przez ustawianie innych, lecz przez świadomość, co się ze mną dzieje, gdy ktoś podnosi głos, trzaska drzwiami lub stawia mi najróżniejsze zarzuty.
Aby uspokoić rzeczywistość na zewnątrz, jak najczęściej sięgam w głąb siebie.
Co czuję, o co mi chodzi, do czego dążę? Co chcę uzyskać i dlaczego? Szukanie odpowiedzi na te pytania daje oddech i mi, i moim dzieciom.
************************
Podobno dorastające dzieci to kryzysowy etap życia rodziny. Nie znajduję słów, by opisać go wiernie i z lekkością jednocześnie. Być może z tego samego powodu, dla którego nie da się przygotować oczekujących pierwszego dziecka na to, co ono ze sobą przyniesie. Język jest zbyt ubogi, by ująć całe piękno i trud tego czasu, tych zmian i wyzwań.
Teraz jest podobnie. Piszę ten tekst i poprawiam już któryś raz z rzędu, choć zazwyczaj słowa układają się szybko i sprawnie w to, co chcę przekazać. Teraz wciąż i wciąż nie jestem zadowolona, nie o to mi chodzi, nie to chcę przekazać.
Ale nie umiem i może tak już z tym jest właśnie – nie da się tego sprowadzić do kilku zdań. To czas wielowymiarowy, barwny, pełen emocji i doświadczeń, poruszeń i napięć.
Może to jedna z ostatnich okazji dla nas, dorosłych, by zanurzyć się w życiu i poczuć je na nowo?
Foto: Ze zbiorów Unsplash
Gosiu, bardzo ciekawe przemyślenia, bardzo. Biorę je dla siebie. Dziękuje.
Jak Ty to robisz..? Jestem pelna podziwu jak z kazdymtekstem trafiasz w sedno. Dziekuje.
Bardzo dla mnie cenne uwagi/ przemyslenia/ spojrzenie…
dziekuje❤️
Niesamowite spostrzeżenia podana prostym językiem w zaledwie paru akapitach. Ma Pani niewątpliwie powołanie! Cieszę się, że są blogi z tak wartościowym kontentem.
Dziękuję
Tekst świetnie oddaje klimat relacji z nastolatkiem i dorastania – bo jest trochę chaotyczny 🙂 Moje dzieciaki są jeszcze małe, ale mam dużo bliskiego kontaktu z nastolatkami i patrząc na ich zachowania i problemy, tak często przychodzi mi wtedy na myśl „kosmos”. Jak ogarnąć tę plątaninę emocji i trudnych zachowań. Bardzo fajny tekst, warto to sobie ciągle na nowo przypominać, że młodzi ludzie tak się po prostu rozwijają. Czy dziecko ma 2, 5 czy 15 lat, jego mózg funduje czasami jazdę bez trzymanki. Dodatkowo, zachowania nastolatków jakoś trudniej chyba zaakceptować. W jednej chwili dziecko wydaje się już tak mądre i… Czytaj więcej »
Wspaniale. Dziekuje. Wezme ze soba i naucze na pamiec zeby podolac temu co nas czeka. Dziekuje❤️
Bardzo poruszające to co Pani napisała. Zostanie zemną…❤️