Gdy pojawia się rodzeństwo

Gdy pojawia się rodzeństwo, jest fajnie. Niemowlę jest takie malutkie i milutkie, a do tego prawdziwe. Można je głaskać, opiekować się nim, przytulać. Kiedy zaczyna się uśmiechać, a później “gugać” i zaczepiać – aż się prosi, aby do niego mówić, tłumaczyć, zabawiać.

 

Gdy pojawia się rodzeństwo, bywa też trudno. Rodzice poświęcają mu sporo uwagi, karmią, noszą, uspokajają, a starsze dziecko nieraz musi czekać, aż będą mogli zająć się nim.

 

Paleta towarzyszących tej sytuacji emocji jest szeroka – o ile te przyjemne my, rodzice, przyjmujemy ochoczo, o tyle z tymi trudniejszymi nieraz ciężko nam się zmagać.

 

Sytuację komplikuje fakt, że za samymi emocjami idzie często nasza ich interpretacja. Pewnie robimy coś źle, skoro nasze starsze dziecko tak się zachowuje. Pewnie powinniśmy znaleźć taki sposób, żeby wszystko było dobrze. A może w ogóle decyzja o kolejnym dziecku była pochopna, może to za szybko, może to był błąd?

 

Tylko spokój nas uratuje.

Ja wiem, że o spokój trudno, gdy padamy z niewyspania, a przed nami dzień pełen rozterek typu jak-mam-się-bawić-skoro-karmię-kolejną-godzinę, natomiast pierwszym krokiem, który warto zrobić, to przestać się zadręczać. Gdy pojawia się rodzeństwo, jest fajnie, a bywa też trudno. Starsze dziecko potrzebuje naszego wsparcia, nie zadręczania się, wyrzutów sumienia i obwiniania, że kiepscy z nas rodzice.

 

Z pomocą mogą przyjść różne zabiegi kierowane w stronę pierworodnego. Uwalnianie rąk przez włożenie młodszego dziecka do chusty; włączanie starszaka
w opiekę nad rodzeństwem; szukanie okazji do spędzania czasu sam na sam ze starszym; opowiadanie, jak to było, gdy ty byłeś taki malutki.

 

To wszystko jest dobre i może osłodzić nową sytuację.

 

Kluczowe jednak wydaje mi się założenie, że dziecko może odczuwać różne emocje związane z tym wydarzeniem. Przyjęcie faktu, że te emocje są pewnym sygnałem,
a nie żądaniem zmiany.

 

Dlatego, jeśli dziecko domaga się zabawy, gdy mama rozpoczyna karmienie, nie warto iść w tłumaczenia, że to w tej chwili niemożliwe. Że dzidzia jest mała i musi jeść, że nie poczeka, że trzeba ja nakarmić i tak dalej. Wielce prawdopodobne, że to nie rozwiąże sytuacji, bo – przypuszczalnie – starszak o tym doskonale wie. Jest na tyle duży, że to rozumie – a jednocześnie na tyle mały, że trudno mu poradzić sobie
z frustracją płynącą z tego faktu.

 

Pułapką, w którą wpada wielu rodziców, jest różnica między dziećmi. Jeśli poród przebiegał poza domem i wiązał się z krótszą bądź dłuższą rozłąką z pierworodnym dzieckiem, częstym zjawiskiem jest poczucie, że zostawiło się w domu maleństwo,
a zastaje się w nim duże dziecko. Jakby w ciągu kilku dni urosło ono o kilka lat.

 

No dobra, może i było małe, ale to nowonarodzone – to jest dopiero maleństwo! I ono naprawdę nie rozumie i nie poczeka. Jest takie malutkie, drobniutkie paluszki, maleńkie ciałko – a obok to starsze, które już może mówi, pewnie chodzi, być może potrafi wykonać proste czynności samoobsługowe.

 

Bez względu jednak na to, ile wynosi różnica między dziećmi – rok, czy cztery – starszak jest wciąż małym dzieckiem. Owszem, starszym od tego świeżo zamieszkałego w naszej rodzinie, ale wciąż małym. I tak, jak młodsze potrzebuje opieki, tak i starsze wymaga pomocy w uporaniu się z emocjami – bo mimo wszystko może nie poradzić sobie samo.

 

I dlatego, jeśli daje upust swojemu niezadowoleniu, składa propozycję odesłania siostrzyczki tam, skąd przyszła, lub stwierdza, że jej nie kocha – raczej nie chce powiedzieć tego, co mówią słowa, tylko daje sygnał: “Jest mi w tej sytuacji teraz trudno i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Czuję smutek, boję się, że kochasz mnie mniej, jest mi źle”.

 

Tylko że dzieci raczej tak nie mówią. Możemy to odczytać z ich zachowania – i warto zadać sobie ten trud, bo schodząc głębiej mamy szansę dotknąć źródła i nasycić dziecko tym, czego potrzebuje. Ilekroć zatrzymujemy się na powierzchni, skupiamy na zachowaniu – rozmijamy się z dzieckiem i tracimy sedno sprawy.

 

Wobec tego, jeśli dziecko domaga się szaleńczej zabawy właśnie wtedy, gdy mama karmi jego młodsze rodzeństwo, można zaproponować jakąś spokojniejszą formę bycia razem. Układanie puzzli, czytanie książeczek, obejrzenie zdjęć z czasów, gdy to starsze dziecko wymagało całkowitej opieki – powrót do wspomnień i zabawnych opowieści.

 

Jeśli żąda, by je ubierać/karmić/obsługiwać – choć samo doskonale potrafi wykonać te wszystkie czynności – warto mu to dać. To nie jest kwestia tracenia pewnych umiejętności, tylko taki niewerbalny dialog:

 

– Czy jestem jeszcze dla ciebie ważny, tak jak mój mały braciszek, którego ciągle przewijasz, karmisz i kąpiesz?
– Jesteś wciąż tak samo ważny i jeśli nakarmienie cię jest tego dowodem, zrobię to
z przyjemnością.

Z małym dzieckiem na ręku nie zawsze da się rzucić wszystko i pospieszyć starszemu na ratunek – można jednak (i warto!) dać sygnał, że odczytuje się ten zaszyfrowany komunikat starszaka.
– Wiem, że chciałbyś teraz pobawić się sam na sam ze mną i nie podoba ci się to,
że nie jest to możliwe.

 

A potem, w zależności od sytuacji, można przełożyć zabawę na bardziej sprzyjający moment w ciągu dnia, zaproponować dostępną w danej chwili wspólną aktywność lub przyjąć niezadowolenie dziecka. Po prostu. Bez poczucia winy czy krzywdy wyrządzanej starszakowi. Jesteś teraz smutna, że tak to wygląda, widzę to. Czy pomoże ci przytulanie czy wolisz pobyć trochę sama?

 

Z tymi trudnymi słowami kierowanymi pod adresem rodzeństwa jest trochę tak jak z naszym dorosłym “narzekaniem” na nasze dzieci. Kiedy zwierzam się z tego, jak mi trudno, bo moje dziecko robi to/nie robi tamtego, czasem mam ochotę wystrzelić się w kosmos, czuję się bezradna i nie mam pomysłów jak postąpić – to nie potrzebuję biletu do ciepłych krajów, tylko wysłuchania. Pogadam, pogadam i wrócę do życia z nowymi siłami. Sama sobie dalej poradzę, tylko niech no ktoś mnie przytuli!

 

 

I z dziećmi jest podobnie. Nie potrzebują jakichś specjalnych środków naprawczych
i sztucznego budowania sytuacji tak, jakby nic się nie zmieniło. Zmieniło się, i to bardzo – a one chcą poczuć, że my to rozumiemy.

 

Róbmy tyle, ile możemy, by ułatwić dziecku wejście w te zmiany, ale gdy czegoś zrobić nie możemy, nie biczujmy się. To nie pomaga nikomu.

 

Ostatnia rzecz, wcale nie najmniej ważna, a najczęściej pomijana, to kwestia sił rodziców. Kochani ponownie-świeżo-upieczeni rodzice. Nie tylko życie waszego pierworodnego się zmieniło – wasze także. Poszukiwanie nowej normy i nowego rytmu zajmie trochę czasu – wspierajcie wasze dziecko ile sił, ale dbajcie o to, by te siły skądś czerpać. Proście o pomoc. Przyjmujcie pomoc. Nie zgrywajcie chojraków
i nie ukrywajcie przed sobą swojego zmęczenia. Nie kręćcie się tylko wokół potrzeb waszych dzieci, bo wasze potrzeby nie wyparowały w niebyt z chwilą, gdy zostaliście podwójnymi rodzicami. Oczywiście, część z nich musi poczekać na lepsze czasy, ale część poczekać nie może i nie powinna.

 

Z rozbawieniem wspominam czas po narodzeniu się naszej najmłodszej. Ilekroć pytano mnie, jak sobie radzę z trójką, odpowiadałam pytaniem: Skąd założenie, że sobie radzę? Pierwsze trzy miesiące były czasem szukania nowego rytmu, zatem były rytmu pozbawione, czasem chaotyczne, nieprzewidywalne, z obowiązkami ograniczonymi do minimum. Skupiliśmy się nie na utrzymywaniu pozorów życia sprzed porodu, ale na poznawaniu tego nowego, które właśnie zaistniało.

Bywało fajnie, i bywało trudno. Samo życie.

 

 

Czytaj więcej

Krótki poradnik, jak zepsuć rodzeństwu wzajemne relacje

Jak sprawić, aby dzieci straciły więź ze sobą, żyły całkiem obok siebie i nie potrafiły znaleźć wspólnego języka – doskonały tutorial znajdziecie w filmie animowanym “Kraina lodu”.
Co takiego uczynili rodzice bohaterek, Elsy i Anny, aby zamknąć siostrom drogę do ciepłej siostrzanej relacji i dlaczego – na szczęście – im się to nie udało?

 

Po pierwsze:
Wzbudzili w jednym z dzieci przekonanie, że posiada moc – siłę, która zagraża siostrze. Moc Elsy była mocą niszczycielską, zamrażając wszystko, czego dotknęła.
Jak to zrobić?
Można sobie poradzić nawet mając zwyczajne, nieznające magicznych sztuczek, dziecko.
Może jest większe? Silniejsze? Starsze? Sprytniejsze?
Cokolwiek. Znajdź to, pokaż dziecku i podkreślaj na każdym kroku.
– Dlaczego zawsze jej zabierasz?
– Musisz go ciągle popychać?
– Wykorzystujesz to, że ona jest młodsza i niewiele rozumie, żeby ją oszukiwać.

 

Zdziwisz się, jak szybko dziecko w to uwierzy i zacznie korzystać ze swojej “mocy” w relacjach z rodzeństwem.

 

Po drugie:
Wzbudzili w młodszej córce przekonanie, że z jej siostrą jest coś nie tak. Że relacja z nią jest dla Anny niebezpieczna, a ponieważ Anna tego nie rozumie i wciąż do Elsy lgnie, postanowili odizolować od siebie obie dziewczynki.
Jak to zrobić?
Izolacji można dokonywać poprzez wtrącanie się w dziecięce spory i próby rozstrzygania ich na korzyść tylko jednego z dzieci (oczywiście “słabszego”), porównywanie dzieci między sobą (“Twój brat jest już gotowy, ile mamy jeszcze czekać na ciebie?”) oraz nieśmiertelne, kultywowane od pokoleń, wpisywanie jednego z nich w rolę starszego i mądrzejszego.

 

Chciałoby się spuentować: sukces w dwóch krokach gwarantowany. Ale nie, nie zrobię tego, bo nienawidzę podobnej stylistyki.
I jeśli w ogóle ośmielam się pisać w nieco sarkastycznym tonie, to tylko dlatego, że sama byłam na najlepszej drodze do realizacji podobnego scenariusza.
Oczywiście rodzice, którzy na tę drogę wstępują, zazwyczaj mają bardzo dobre intencje. Chcą pomóc dzieciom zbudować przyjacielską relację.

 

A potem wszystko psuje się coraz bardziej.
Wydaje się, że podstawowym błędem jest założenie, jakoby relacja między rodzeństwem świadczyła o jakości rodzicielstwa.
Mówiąc prosto – jeśli dzieci się lubią, ładnie (!) bawią i są dla siebie miłe – jestem dobrym rodzicem.
Jeśli się kłócą, biją i przezywają – to moja wina i dowód na to, jak kiepską matką jestem.

 

Owszem, możemy wspierać te relacje, jednak to, czy nasze dzieci będą się przyjaźniły, nie zależy ostatecznie od nas.

Więcej – one nie muszą się przyjaźnić. Może je dzielić tak wiele, że ta przyjaźń nie będzie możliwa.
I to nie mówi absolutnie nic o tym, jakich rodziców mają.
Możemy natomiast pomóc im odnaleźć drogę do siebie pomimo tego wszystkiego, co je dzieli.
Jak to zrobić?

 

Chciałam napisać bardzo konkretnie, choć kilka przykładów, jednak im dłużej pisałam, tym bardziej byłam niezadowolona z powierzchowności proponowanych rozwiązań.
Dlatego napiszę bardzo ogólnie, a więcej konkretów przedstawię w podcaście dotyczącym tematu rodzeństwa.

 

Zatem – jak? Robiąc najmniej, jak tylko się da. Relacja naszych dzieci to jest ich relacja. Nie znam takiej, w której brak konfliktów, sprzeczek, wyrażanych głośno i dosadnie argumentów.
Oczywiście, trudno zostawić roczniaka i trzylatka, aby sami rozstrzygali swoje spory – im mniejsze dzieci, tym więcej rodzica potrzeba, by te relacje poukładać. Jednak i wtedy rolą rodzica jest bycie mediatorem, nie sędzią, obrońcą i oskarżycielem.

 

Im bardziej porzucam swoje oceny, a skupiam się na odbijaniu zastanej rzeczywistości i opisywaniu jej, tym łatwiej moim dzieciom ochłonąć i dostrzec tę druga stronę sporu.
– Zdenerwowałaś się, kiedy siostra wzięła twoją rzecz bez pytania. Ona z kolei przestraszyła się, gdy tak nagle na nią krzyknęłaś.

 

Nie muszę nadzorować dalszego ciągu. Przeproszą się, albo i nie (no dobra, przyznaję uczciwie – wcale nierzadko podsłuchuję, czy się przepraszają), dogadają się, albo obrażą i poważnie zadeklarują “Już nie jesteś moją siostrą!”. Nie moja to rzecz.
Owszem, jestem uważna wobec relacji, w której wydaje mi się, że jedno dziecko obawia się drugiego. Nie tylko tu i teraz, ale niejako z definicji – jakby ta relacja była nierówna. Nawet wówczas jednak staram się nie napadać na “silniejszą” stronę, a raczej wzmacniać dziecko, które wydaje się pozbawione mocy i poddaje się rodzeństwu.
– Czy jesteś zadowolony z takiego rozwiązania?
– Nie musisz się zgadzać, jeśli nie chcesz, nawet jeśli twoja siostra tego oczekuje.

 

Bardzo mocno widzę swoją rolę jako budowanie relacji z każdym z dzieci z osobna. Wspólne wyprawy tylko z jednym z dzieci – nawet jeśli to wyprawa na myjnię, czy po masło do sklepu.
Zainteresowanie każdym z nich z osobna. Nie porównywanie z rodzeństwem, tylko patrzenie na pojedyncze, oddzielne dziecko.
Dostrzeganie potrzeb każdego z nich, bo każde z nich ma konkretne potrzeby w każdym konflikcie.
Moją rolą jest nakarmić każde swoją uwagą i miłością po to, aby nie musiały ze sobą o to walczyć.
Aby – nasycone – mogły dostrzec wyjątkowe piękno w tej relacji, zamiast postrzegać ją jako zagrożenie dla swoich potrzeb.

 

Wyjątkowa relacja Elsy i Anny sprawiła, że odnalazły one drogę do siebie – choć dopiero po śmierci rodziców.
Aby moje dzieci mogły zbudować most ponad tym, co je dzieli – bo nie każda konfiguracja w naszym domu nosi cechy dozgonnej przyjaźni – musi umrzeć we mnie ten nadopiekuńczy, wszechwiedzący rodzic.
One same mają moc, by tę relację pielęgnować. Moja rola jest drugorzędna.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej

Gdy jedno trudniej kochać

Bywa, że miłość do jednego z dzieci jest kłująca. Niby wiemy, że gdyby cokolwiek, to skoczymy za nim w ogień, ale na co dzień relacja z nim sprawia nam wiele trudności.

 

Bywa, że nie zawsze tak było. Może kiedyś było łatwiej, a potem pojawiło się rodzeństwo – słodki, rozkoszny noworodek o potrzebach ograniczonych do nakarm, przewiń, przytul. A tymczasem starszak puszczał głośne bąki, dłubał w nosie, krzyczał, rzucał zabawkami i płakał niemal bez powodu.

 

A może właśnie było na odwrót. Rodzeństwo, które się pojawiło, przegrało z pierworodnym – ograniczone ściśle do fizjologii nie umiało zaoferować rodzicowi żadnej intelektualnej rozrywki, odbierało natomiast sen w nocy i względny spokój w ciągu dnia. Więź między nim a rodzicami poddawana jest nieustannym próbom.

A może i bez związku z rodzeństwem – po prostu w którymś momencie, jakoś niepostrzeżenie, drogi im się rozjechały. Dziecko rosło, stając się coraz bardziej niezależne, samodzielne – zaznaczało swoją odrębność dość intensywnie. I może w tych codziennych przepychankach, miniwojnach, potyczkach, pyskówkach i cotamjeszcze – gdzieś utonęła ich relacja.

Mogło też być tak, że dziecko było lustrzanym odbiciem rodzica, ukazując mu wyraźnie to wszystko, czego rodzic w sobie nie akceptował, to wszystko, z czym przez lata walczył.

 

A może było jeszcze inaczej. Nieistotne.
Jakkolwiek było, jest trudno. Mimo szczerych chęci zbudowania relacji, odnalezienia drogi do siebie, większość prób kończy się podobnie. Rodzice i dziecko wychodzą pokłuci. Pretensjami, oskarżeniami, nieakceptacją.

A niedaleko mają przecież to drugie dziecko, takie łatwe do kochania. To, które jest zawsze zadowolone, uśmiechnięte, pogodne, chętne do współpracy, radosne. Sama słodycz.

 

Jak oni mogą być tak różni od siebie?!

 

Rodzice niechętnie przyznają się do tego, że tak jest. Sami przed sobą ukrywają tę prawdę o kłującej miłości. Przecież rodzic zawsze kocha swoje dziecko – jeśli mi jest tak trudno, co ze mnie za rodzic?

 

Tymczasem w takim układzie traci nie tylko “trudne” dziecko, ale i sami rodzice – a także rodzeństwo.
Zwłaszcza rodzeństwo, bo jego krzywda jest taka nieoczywista – przecież rodzice ubóstwiają je, ono jest im pociechą.

Ano właśnie. Jest im osłodą po trudach skomplikowanej relacji z bratem/siostrą. Ma im dostarczyć przyjemności, zapewnić, że rodzicielstwo to najlepsze, co ich spotkało, a oni sami są całkiem fajnymi rodzicami.

Zatem nie ma miejsca na pokazywanie siebie, swojego niezadowolenia, gorszego humoru, rozładowanie emocji. A jeśli nawet się zdarzy, trzeba potem nadrobić. Ukoić rodziców.

 

Sytuacja wygląda patowo, ale nie musi taką być. Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, czuje ogromną ulgę dowiadując się, że to, co czują, czego doświadczają, zdarza się i innym. Całkiem często.
A więc nie jestem może takim potworem?

 

Nie, nie dajcie się na to łapać. Ugrząźnięcie w poczuciu winy i wyrzutach sumienia, z których będziecie usiłowali wydostać się przez okazjonalne, dość desperackie próby wynagrodzenia temu “trudnemu” dziecku. A to wycieczką tylko we dwoje, a to przymykając oko na jakieś występki, a to pozwalając na coś, na co rodzeństwu w tym wieku i podobnych okolicznościach nie pozwolilibyście zapewne.
Tylko, że dzieci nie dają się oszukać. Doskonale czują, że nie są kochane tak, jak potrzebują. I potwornie zazdroszczą rodzeństwu tej łatwości w relacji z rodzicami.

 

Jeśli chcemy cokolwiek zmienić, to nie udając, ale przyznając otwarcie jak jest. Przyznając to przed samym sobą, nie przed dzieckiem.

Tak, jest mi trudno je kochać, bo….
Ale jednak wiem, że gdyby cokolwiek, skoczę za nim w ogień.
Nie chcę przerzucać ciężaru tej relacji na rodzeństwo, usiłując uzyskać od niego potwierdzenie siebie jako rodzica – które ta kłująca relacja wciąż we mnie podkopuje.
Jeśli to może pomóc, warto porozmawiać z kimś dorosłym, wylać swoje tęsknoty, obawy, żale, frustracje. Nie z dzieckiem. Ani tym “trudnym”, ani tym “łatwym”.
A kiedy emocje trochę opadną, na chwilę (bo pojawią się pewnie jeszcze nieraz), warto głęboko zastanowić się, co lubię w tym konkretnym dziecku. Nic? A co podobało mi się kiedyś?
Czego nie lubię i dlaczego? Może to przejściowe, związane z dorastaniem i potrzeba cierpliwości, aż minie? A może to coś, co mam w sobie i mnie drażni, dlatego nie akceptuję tego u dziecka? Może łatwiej będzie mi to przyjąć, gdy zrozumiem, skąd pochodzi?

 

Może to wystarczy, może nie – i przyda się spotkanie z kimś, kto pomoże profesjonalnie. Niezależnie od tego, pierwszy krok musimy zrobić sami – przyznać się do kłującej miłości i uwolnić dzieci od odpowiedzialności za nią.

A zaraz potem przestać się oskarżać. Kłująca miłość wciąż jest tabu – gdyby tabu upadło, zdziwilibyśmy się, jak wielu rodziców doświadcza jej na co dzień. Rodziców i dzieci.

 

Tylko rodzice mogą to zmienić.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej

Hej, kocham Cię

Nie wymyśliłabym sama takiego scenariusza, choćbym siedziała nad tekstem tydzień. Znam moje dzieci jak własną kieszeń, tak mi się wydawało – ale one potrafią wciąż i wciąż zaskakiwać!

 

Starsza córka poszła na próbę. Młodsza została w domu, sama ze wszystkimi zabawkami. Matka cieszyła się, że jest cisza, więc nie kwapiła się do kontrolowania zabaw młodszej.

 

Błąd.

 

Zabawa zaowocowała ostrzyżeniem trzech kucyków starszej. Bez jej wiedzy i przyzwolenia.
Starsza odkryła zbrodnię natychmiast po powrocie i wybuchła rzewnym lamentem.
To nie był pierwszy raz, gdy młodsza zbroiła coś starszej – a że nie jest znów taka tyci malutka, to się matka zirytowała. Że wciąż i wciąż na nowo.

 

Powiedziała zatem młodszej, że nie powinna była ciąć, bo to kucyki starszej są. Co w połączeniu z głośnym lamentem siostry okazało się ponad siły trzylatki. I pobiegła chlipać w kąt.
Po starannym wytuleniu starszej, ewidentnie pokrzywdzonej, poszła matka ukoić młodszą. Kazania sobie darowała, to, co miało zostać powiedziane, już padło przecież. Zatem wytuliła zapłakaną i postawiła sobie za cel dać jej poczucie, że jest ratunek:

 

– Twojej siostrze jest bardzo smutno. Tobie chyba też, prawda? (zasmarkane kiwnięcie głową). Jak myślisz, co mogłabyś teraz zrobić? (wyczekujące milczenie) Może mogłabyś ją przeprosić, żeby wiedziała, że nie chciałaś jej zrobić krzywdy? (pełne przejmującego smutku przeczenie). Ok, nie jesteś jeszcze gotowa, rozumiem. Jeśli będziesz gotowa i będziesz potrzebowała mojej pomocy, mogę iść z tobą.

 

Kolejne kwadranse upłynęły na wzmagającym się lamencie młodszej przy słabnącym płaczu starszej. Opłakała swoją stratę i zajęła się czym innym – w przeciwieństwie do siostry, która nie potrafiła uporać się z gnębiącym ją poczuciem winy.

 

Podejmowane przez nas co i rusz próby ukojenia jej nie przynosiły skutku.

 

I kiedy płacz stawał się nie do zniesienia, starsza ostrożnie podeszła do niej i powiedziała:
“Hej, kocham cię”.

 

Wryło mnie – byłam pewna, że to jakiś podstęp. Zaraz na nią napluje, albo ją walnie w głowę – tak sobie przewidywałam, bo to, co się działo na moich oczach, było zbyt nieprawdopodobne.

 

“Spokojnie” – powtórzyła i ostrożnie położyła się koło siostry, przytuliła ją i coś jej tam szeptała na ucho.
Nie wierzyłam w to, czego byłam świadkiem – a gdybym tego nie widziała, nie uwierzyłabym pewnie w żadną opowieść o tej sytuacji.

 

Sześciolatka potrafiła dać empatię osobie, która wyrządziła jej krzywdę – nie potrzebowała do tego przeprosin, wystarczyło jej współodczuwanie z siostrą, by domyślić się, czego w tej chwili ona potrzebuje do wyregulowania emocji. Zachowała się tak, jak nie potrafią czasem dorośli (biję się w piersi pisząc te słowa!).

 

Nie chcę robić żadnych wycieczek do stylu wychowywania dzieci – to, że czyjeś tak nie postępują, nie wydaje się świadczyć o czymkolwiek.

 

Jednak fakt, że ona to zrobiła, świadczy o tym, że dzieci potrafią być bardziej empatyczne, niż nam się wydaje.

 

Wcale nie są małymi egoistami, których trzeba za rękę prowadzić w gąszczu relacji międzyludzkich. Pokazywać palcem “teraz przeproś, teraz się ukłoń”. One to wszystko świetnie rozumieją – prędzej czy później.

 

Warto dać im na to trochę czasu.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej