Dostrzegać zamiast chwalić

Kiedy po jedenastu latach przerwy miałam wsiąść do auta i zawieźć cała moją rodzinę na wakacje, kilkaset kilometrów, byłam przerażona. Nieważne, że wcześniej jeździłam sporo i nieźle. Nigdy nie woziłam własnych dzieci, a dekadę temu bliżej mi było do nieśmiertelnej nastolatki, niż statecznej matki polki.

 

 

Połowę drogi stanowiła autostrada – to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. I trudne. Do dziś na wspomnienie jednej ryzykownej sytuacji, którą stworzyłam, miękną mi kolana. Zabrakło centymetrów.

 

Jednak dojechaliśmy cało i zdrowo, a gdy zaparkowałam pod klatką, usłyszałam od męża: “Dowiozłaś nas, gratulacje!”. Słowa pełne szczerego uznania.

 

Nie mógł dobrać ich lepiej. Gdyby powiedział, że pięknie jechałam, że świetnie sobie poradziłam, że jestem niezłym kierowcą – nie uwierzyłabym mu. Co więcej, pomyślałabym, że próbuje mnie podnieść na duchu, widział bowiem, jak zmęczona jestem i pamiętał, jak zniechęcona byłam w połowie trasy. Wobec aktu podnoszenia na duchu poczułabym się pewnie jeszcze gorzej, bo skoro trzeba mnie podnosić, to pewnie jest ze mną bardzo źle. Może nawet odebrałabym to jako protekcjonalne pogłaskanie po głowie?
Ale on powiedział coś, z czym nie dało się polemizować. Tak, dowiozłam ich. Dałam radę mimo wielu potknięć i niedoskonałości. Mogłam świętować, mimo wszystko.
I czułam, że mój mąż uczestniczy w tym sukcesie, mimo iż ani razu mnie nie pochwalił, ani razu nie powiedział, że jest ze mnie dumny.

 

Nie widzę powodu, dla którego miałabym inaczej podchodzić do swoich dzieci. Zależy mi na tym, by mogły przeżywać swoje osiągnięcia bez poczucia, że są oceniane, że próbuję im coś wmówić, podnieść na siłę na duchu.

Chcę uczestniczyć i dostrzegać – ale nie oceniać.
Ale przede wszystkim widzę, że dzieci nie potrzebują chwalenia. Chcą być ważne, doceniane, chcą czuć swój wkład w życie innych, chcą być zauważane – a to wszystko można dawać bez używania pochwał.
Wcale nie oczekują stwierdzeń “ślicznie układasz puzzle”, “pięknie weszłaś na schody”, “jak ładnie się bawisz”. Wypowiedziane ze szczerym entuzjazmem “Zapięłaś guziczki!” daje dziecku poczucie, że dzielimy jego sukces. Nie potrzeba braw, zapewnień, że duża, mądra, śliczna dziewczynka. Nie obarcza poczuciem, że co by było, gdyby się nie udało? Co, gdy wyjdzie, że nie zawsze jestem taka zdolna?
Prosty test: zapytałam mojego męża, który właśnie zmył naczynia, kiedy czuje się lepiej – gdy słyszy ode mnie:

– Wspaniały z ciebie mąż, tak pięknie pozmywałeś.
czy może
– Dziękuję, że pamiętałeś o naczyniach. Jest mi bardzo przyjemnie wchodzić do czystej kuchni rano, od razu lepiej zaczynam dzień.

 

Bez wahania odparł, że drugi komunikat brzmiał mu lepiej.
Dlaczego? Bo był autentyczny, szczegółowy, nie oceniający, odnoszący się do tego, co we mnie wzbudziło wdzięczność. Jeśli zachęcił do tego, by zmywać częściej, to przez wzgląd na potrzebę dawania drugiemu, nie zaś oczekiwanie nagrody w postaci pochwały.

Nie jest to łatwe, przynajmniej na początku, bo zmusza mnie do wglądu w siebie. Jak wpływa na mnie to, co zrobiło moje dziecko? A jeśli nie dotyczy to mnie, co ono może odczuwać w tej sytuacji? I to jest chyba dla mnie najfajniejsze – rezygnacja z pochwał pomaga nam rozwijać autentyczność i świadomość potrzeb i emocji. Nie tylko swoich własnych.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej