-… wybaczysz mi? – podsłyszałam z drugiego pokoju rozmowę dwojga swoich dzieci. – Bo wiesz… czasami tak strasznie mi się nudzi, aż się wściekam. Wtedy myślę sobie, że to wszystko Twoja wina i mam ochotę Cię bić i krzyczeć ze złości. Przepraszam Cię za to, bo przecież tak naprawdę nie chcę Ci zrobić krzywdy. To tak mi się samo robi, rozumiesz?
Tak, ostatni czas był dla nas trudny. Kończyłam ważny projekt. Nocami pisałam, w dzień byłam średnio przytomna i jeszcze mniej dostępna dla dzieci. Próbowałam po prostu przetrwać jakoś do wieczora, moje myśli krążyły wciąż wokół – o ironio! – wspierania rodziców-potencjalnych beneficjentów potencjalnego projektu. Ubieranie idei w słowa tak, by ci, którzy będą oceniać projekt, ją kupili, zaprzątało w tamte dni mój umysł całkowicie.
Dzieci prawie od razu zaczęły sygnalizować zaniedbane potrzeby. Kłótnie, bójki, zaczepki, aroganckie odzywki, wyzywające spojrzenia. Próbowaliśmy jakoś doraźnie rozładowywać ich emocje, ale ewidentnie potrzebowali czegoś więcej. Nie miałam czasu się nad tym głębiej zastanawiać, przyjęłam postawę Scarlett O’Hary – „Pomyślę o tym jutro”.
Jutro nadeszło. Wniosek złożony. Wracam do życia, do domu, do dzieci. Dni płyną spokojnie. Jednak powrót do normalności nie jest natychmiastowy, aby odzyskać stan przed-projektowy, muszę ponadrabiać wiele spraw niezbędnych nam do życia. Dzieci – może w mniejszym stopniu, a jednak wciąż – kłócą się przy byle okazji, biją, wrzeszczą. Jedno dziecko jest szczególnie agresywne. Aż się prosi, żeby je strofować, napominać. Może nawet ukarać, skoro po dobroci nie dociera. Odpuszczamy. Wiemy, gdzie jest źródło, decydujemy się eliminować przyczynę, nie zacierać skutki.
Któregoś popołudnia mąż rozładowuje nabuzowane dziecko, zamykając się z nim na kilkanaście minut w pokoju i cierpliwie wysłuchując jego utyskiwań, jakie to życie jest wstrętne.
W końcu udaje się wygospodarować dzień tylko dla nich. Wirtualnie zwiedzamy Grecję: słuchamy hymnu, rozmawiamy o ośmiornicach, malujemy flagę, posypujemy brokatem namalowaną starannie jaszczurkę. Wąchamy oregano, smakujemy oliwki, sprawdzamy jak gruby jest liść laurowy. Przygotowując w kuchni obiad, słyszę jak rozmawiają między sobą:
-… wybaczysz mi? Bo wiesz… czasami tak strasznie mi się nudzi, aż się wściekam. Wtedy myślę sobie, że to wszystko Twoja wina i mam ochotę Cię bić i krzyczeć ze złości. Przepraszam Cię za to, bo przecież tak naprawdę nie chcę Ci zrobić krzywdy. To tak mi się samo robi, rozumiesz?
To nasze trudne ostatnio dziecko, samo z siebie przeprasza za swoje zachowanie. Nikt mu tego nie narzucił. Nikt tego mu nie kazał. Wystarczyło zaspokoić jego potrzeby, okazać mu tyle miłości, ile potrzebowało, aby ono umiało otworzyć się na potrzeby innych i okazać im tyle miłości, ile oni potrzebują.
Takie to proste. I takie czasem trudne.
Foto: Unsplash
Mam nadzieję, że moje starsze dziecko też do tego dojrzeje 🙂
Ze wzruszenia się popłakałam przy lekturze 😉
Czytam Twojego bloga coraz częściej i coraz więcej dla siebie wyciągam. Dziękuję.
Nadal mam poczucie raczkowania w dziedzinie bliskiego rodzicielstwa i choć bardzo się staram- wiele jeszcze przede mną. Niemniej jednak nie wpadłam na to, że moje dzieci mając tyle konfliktów miedzy sobą, jęcząc i irytując się wzajemnie okazują swoją niezaipiekowaną pottzebę! Dlaczego ja na to nie wpadłam!?
Pozdrawiam
Justyna
Bo to wcale nie jest takie łatwe. W odpowiedzi na nasze trudne zachowania słyszeliśmy zazwyczaj „Uspokój się, bo jak nie…” i tak też z automatu reagujemy wobec własnych dzieci.
A odkrywanie potrzeb stojących za zachowaniami mimo że nie jest łatwe, bardzo ułatwia życie.
Zatem powodzenia 🙂