Centrum handlowe, piątek, wczesne przedpołudnie, biegam w poszukiwaniu prezentu dla bliskiej osoby. Wszystkie wymyślone przeze mnie pomysły upadają w kolejno odwiedzanych sklepach – nie mogę niczego znaleźć. W głowie dudni mi nieśmiertelne “tak to jest, gdy się zostawia coś na ostatnią chwilę”.
Napięcie rośnie z każdą chwilą i wtedy córka, która mi towarzyszy, woła mnie, żeby pokazać swój wymarzony rowerek. Widziałam go tysiąc razy, różowy, z dużymi kołami, mogłabym go narysować nawet wybudzona w środku nocy. Nie chcę teraz tracić czasu, cofać się i oglądać go po raz tysiąc pierwszy. Poganiam ją zatem niecierpliwie.
I wtedy się zaczyna. Córka się zamyka, idzie za mną, ale raczej snuje się, niż idzie, w sporej odległości, ze spuszczoną głową, śledząc mnie naburmuszonym wzrokiem. Moja irytacja sięga zenitu, rzucam nieprzyjazne “o co ci w ogóle chodzi?!”, choć przecież doskonale wiem, o ten rowerek, o rowerek chodzi, matko! W głowie galopujące myśli.
Czy ona musi mi utrudniać?
Czy nie widzi, że się spieszę?
Czy choć raz nie może po prostu iść za mną i nie wydziwiać?
Jakimś cudem dokonuję szybkiej podróży w czasie. Niezbyt odległa ta podróż, raptem trzy godziny wstecz. Siedzimy po śniadaniu przy stole i tłumaczę córce, jak ważne jest dla mnie jej mycie zębów. Jak się martwię, gdy ich nie myje. Jak mnie niepokoi, gdy myje je krótko i niedbale. Jaka to istotna sprawa…a ona zatyka uszy i mówi zniecierpliwionym tonem “nie chcę już o tym rozmawiać!”. Pamiętam wyraźnie, że te zatkane uszy mnie dotykają. Ona nie chce słuchać, a dla mnie to jest paląca kwestia przecież!
Zestawienie tych dwóch sytuacji wali mnie obuchem w głowę. Nie mogę naprostować ich od razu, jestem nastawiona zadaniowo (zdobyć prezent), ale gdy tylko emocje opadają, czuję, że chcę to wyjaśnić. To nie jest w porządku, żeby moje było ważniejsze niż czyjeś. Doskonale wiem, że nie zawsze będę mogła rzucić wszystko i zająć się tym “czyimś”, ale wtedy mogłam. Obejrzenie rowerka zajęłoby o wiele mniej czasu, niż poganianie obrażonego dziecka, a tu przecież chodzi o coś więcej, niż stracony czas.
Potrzebuję wzajemności, a zainteresowanie bliskiej osoby tym, co dla mnie ważne, daje mi poczucie, że ja jestem ważna. To nawet nie tyle kwestia spełniania moich wszystkich żądań, ile zatrzymania się nad nimi choć na chwilę. Nawet, gdy nie są do spełnienia.
Dostrzegania bez bagatelizowania. Bez “daj spokój, zostaw, przestań, nie wymyślaj”.
I wiem, że to działa w obie strony. Trudno budować relację, w której potrzeby i pragnienia jednej strony są bardziej wzniosłe i bardziej naglące. Wzajemność nie jest układem biznesowym, jest namacalnym dowodem na to, że oba światy są jednakowo ważne i znaczące. Twój rowerek i mój prezent. Twoje spotykane po drodze biedronki i moje zakupy. Twoje budowanie z klocków i wyznaczona przeze mnie pora posiłku.
Ilekroć układam te sprawy na szalach i ważę z aptekarska dokładnością, tracę okazję spotkania. Dialogu.
I mam to mocne doświadczenie, że dostrzeganie nie zawsze oznacza działanie. Bywa, że obie sprawy naraz wykluczają się i nie można upiec dwóch pieczeni. Bywa, choć rzadziej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Ale nawet wtedy, gdy się zdarzy, przy odrobinie dobrej woli mogę zatrzymać się i zobaczyć, że to ważne.
Nie znam lepszego sposobu okazania, że druga osoba jest dla mnie ważna.
Te „czy choć raz…” mnie ostatnio prześladuje 🙁 I po raz kolejny dziękuje za wpis, daje do myślenia.
Uwielbiam Cię za to pokazywanie własnych „grzechów” 🙂 Że mimo tej całej wiedzy jaką posiadasz, nadal takie sytuacje mają miejsce. Łatwiej mi wtedy przemyśleć własne analogiczne sprawy. Mnie ostatnio naszła podobna refleksja – ile razy było tak, że córka wołała mnie do swojego pokoju, a ja z kuchni zawołałam „już idę!” czy „zaraz!” myśląc „przecież jeszcze tylko odcedzę makaron i wstawię ziemniaki, długo to nie potrwa”. A na drugi dzień wychodzimy do przedszkola, wołam ją, bo trzeba już zakładać buty i słyszę „zaraz!” bo właśnie wyciągnęła ciastolinę. I nadal nie udało mi się dojśćdo tego, jak jest najlepiej dla nas… Czytaj więcej »
Nie wiem. Staram się dążyć do równowagi, zauważać to, co dla dziecka istotne i szukać rozwiązać godzących nasze rozbieżne dążenia.
Ty teraz wyjęłaś ciastolinę i chcesz się nią bawić, a ja akurat zaplanowałam wyjście do sklepu, żeby zdążyć przygotować obiad. Masz jakiś pomysł, jak to pogodzić?
I, kurczę, najczęściej ma 😉
Moja też ma – w takiej sytuacji jest to „To ja się najpierw chwilkę pobawię a potem pójdziemy do sklepu”. Rozwiązanie idealne! Szkoda że jedynie w teorii 😉 Bo poza pojedynczymi sytuacjami, ta chwilka wcale chwilką nie jest 😉
Przychodzi mi do głowy ustawianie w takim momencie minutnika, ale też nie mam przekonania – żeby tak przyjemność odmierzać na „tylko pięć minut”.
Można zamienić ją na konkretne czynności – poukładanie laleczek, zbudowanie jednego domku z klocków etc.
Małgorzato, w swoich postach tak, jak trzeba zestawiasz to, co trzeba.
Dzięki, że pokazujesz wagę dwuszalkową, na której sama porównujesz wagę tego i tamtego.
🙂
Jak zawsze świetny wpis: Na szczęście coraz rzadziej łapię się na tym, że mówię synkowi „jeszcze chwila, tylko umyje zęby i już do ciebie idę”, a po umyciu zębów jeszcze przeczesuje włosy, wkładam do zlewu kubki, talerze, otwieram okno, ścielę łóżko – wykonuje masę czynności, zabierających kilkanaście sekund każda, czasem więcej, ale jednak dziecko czeka, ciągle słyszy „już”, „chwila”, „zaraz”. Najgorsze w tym jest to, że pokazujemy dziecku, że jesteśmy niesłowni, niekonsekwentni, że zasady obowiązują dziecko (zawsze – z naszego punktu widzenia), a nas już niekoniecznie. Wkurzamy się, że dziecko ignoruje nasze prośby, a sami o wiele częściej nie zauważamy… Czytaj więcej »
<>
U mnie to samo! na razie jedyne rozwiązanie, jakie mi przyszło do głowy, to że czasem mówię „teraz myję zęby, poczekaj proszę” – jakoś to lepiej brzmi, niż ciągłe „już, już, za moment”.
Aż niemożliwe wydaje mi się, że zdarzają Ci się takie historie! Ale to daje taką moc. I siłę i wiarę mi, że mogę miec dobrą relację. Dziękuję, że na ten wpis nie trzeba było czekać. Dla mnie to największa pomoc w rodzicielstwie.
Ej no, jestem żywym człowiekiem 🙂
A ja się codziennie głowię nad tym, jak tu być uważną, spędzając cały dzień w domu z trzyletnim synkiem i półroczną córeczką. Mając do ogarnięcia cały dom. Chciałabym nie odwlekać, nie mówić co chwila: „już zaraz przyjdę, tylko…”. Mam ogromną nadzieję, że mimo tego jak jestem zarobiona synek czuje, jaką jest dla mnie ważną, fascynującą osobą.
To jest trochę specyfika tego okresu, dwoje małych dzieci w domu i zestaw obowiązków – to wyzwanie.
Mi pomaga odsiewanie sytuacji koniecznych od względnych. Spora część rzeczy, którymi się zajmuję w domu, nie musi być tu i teraz, może odczekać parę minut 😉 A często właśnie o te parę minut chodzi.
Ale na pewno trudno mieć czas i energię dla kogoś, jeśli samemu jest się zmęczonym. I warto zacząć od zadbania o siebie przede wszystkim.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję !!!
Mam chwilowy kryzys rodzicielski i taki wpis mi pomaga stanąć po stronie dziecka…wrócić do tego jakim rodzicem chcę być…
Dziękuję za szczerość. Bardzo ważne są dla mnie Twoje artykuły- inspirują, pokazują, że my- matki wielokrotnie spotykamy się na tych samych ścieżkach. I to daje siłę Pozdrawiam serdecznie z Wrocławia
Ileż to ja już takich rowerków nie obejrzałem. Wprowadzasz spokój w moje relacje z dziećmi. Dzięki za wskazywanie właściwej drogi . Może kiedyś to wszystko będzie łatwiejsze. Dzięki Tobie już wiem, jak powinno być.
Rewelacyjny tekst. Dziękuję za kolejną dawkę wiedzy do przemyślenia!
Dziękuję za kolejny wspierający tekst!
Widziałaś?
http://dziecisawazne.pl/10-blogow-rodzicielskich-ktore-warto-czytac/
Brawo 🙂
Dzięki, widziałam oczywiście. Miłe wyróżnienie 🙂
Napisane z serca i łapie za serce. Małe życiowe niedoskonałości, fantastycznej mamy. Gdy to czytam, czuję wsparcie. Twoje wsparcie. Bo nie czuję się sama z błędami, które popełniam. Choć też co nieco wiem, uczyłam się, trochę rozumiem, to ta wiedza daje czasem przede wszystkim większą świadomość własnych błędów. A to nie pomaga. Ja zadedykowałam swój blog wypalonym mamom, które najczęściej robią nie tak, jakby chciały i to je wypala. A Ty pokazujesz, że po prostu my mamy mamy prawo robić nie tak. Że nie trzeba się biczować, tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski na przyszłość. Raźniej po takiej lekturze.
Ja w ogóle widzę, jak ważne jest mówienie nie tylko o tym, jak robić dobrze, ale że zdarza się nam robić „źle” – inaczej, niż chcemy, niewspierająco. Rozumiem ten fenomen, bo kiedy słyszę, że osoby, które mnie inspirują w rodzicielstwie, mają takie same czasem słabe podania i niskie zagrywki, jakie sa moim udziałem, czuję niesamowitą ulgę i zrozumienie.
„Choć też co nieco wiem, uczyłam się, trochę rozumiem, to ta wiedza daje czasem przede wszystkim większą świadomość własnych błędów. A to nie pomaga.”
bardzo madra wypowiedz
nie jestem mama, ale z zainteresowaniem czytam ten blog, moze kiedys sie przyda;)