- Ale ja chcę sama iść!!! – krzyczy z mocą jedna, wykrzywiając twarz w grymasie pełnym złości.
- Zawsze ty, ty, ty!!!! Może ja też chcę, co? Pomyślałaś o tym w ogóle?! – odparowuje druga.
Bezradnie opuszczam ręce. Nie mam siły, kołacze mi się po głowie, to zresztą moja najczęściej aktywowana w ostatnim czasie myśl. Nie mam siły, czy ja was tak wychowałam, żebyście się ciągle (!) kłóciły, obrzucały wyzwiskami, szarpały o drobiazgi i nieustannie jazgotały?
A przecież wiem, że dokładam wszelkich starań, by konflikty łączyły, nie dzieliły i raniły. Wspieram dzieci, mediując, rozdzielając w razie potrzeby i pomagając uporać się z silnymi emocjami; unikam oskarżania i etykietowania (czemu ty zawsze ją prowokujesz? dlaczego nigdy nie możesz ustąpić?!).
Kiedy jestem stroną w konflikcie, pilnuję bardzo, aby nie podchodzić do niego w emocjach – najpierw robię wszystko, by wrócić do równowagi, dopiero potem biorę się za rozmowy. Włożyłam dużo pracy w swoje podejście do konfliktów, sporo zaangażowania w towarzyszeniu w konfliktach dzieciom.
I teraz kurka, chciałabym w końcu zobaczyć jakieś owoce, a nie od rana do wieczora słuchać kłótni o bzdury, pierdoły, drobiazgi – kłótni intensywnych, nierzadko z rękoczynami w tle.
Wiem, że te drobiazgi dla nich są ważne i wiem, że są na tyle duzi, żeby zostawić im przestrzeń decydowania, w jaki sposób chcą swoje sprawy załatwiać. Naprawdę wiem to wszystko, i wiem też to, że z racji swojej pracy mam wyśrubowane oczekiwania wobec swoich dzieci, żeby były mi żywą reklamą mikrokręgów, bezprzemocowego języka i otwartości na drugiego. Tymczasem to, co zazwyczaj słyszę, koło żywej reklamy nawet nie stało.
Kiedy więc pytam, czy ktoś mógłby skoczyć do sklepu po ser i mleko, w trybie raczej pilnym (kawa stygnie), a oni zaczynają kłócić się o to, kto pójdzie, naprawdę nie potrafię cieszyć się z tego, że dzieci zabijają się niemal o to, które pomoże rodzicielce.
Wznoszę oczy do góry, opuszczam bezradnie ręce i pragnę zastosować stary, wyuczony i obserwowany przez lata schemat: Jak nie potraficie się dogadać, sama sobie poradzę. Sama sobie pójdę i sama sobie kupię.
Otwieram usta, żeby użyć tej broni obosiecznej, ale jakimś cudem mówię coś innego:
– Słuchajcie, ja nie mam siły tego teraz mediować. Potrzebuję szybko mleka do kawy. Dogadajcie się proszę i powiedzcie mi, co ustaliłyście.
Idę do kuchni. Słyszę urywki zdań:
– Słuchaj, co jest dla ciebie ważne?
– Żeby samej kupić mleko, bez pomocy.
– A dla mnie ważne jest… (dalej nie słyszę, słowa gdzieś giną w czeluściach domu).
Nie mijają 3 minuty.
– Mamo, już się dogadałyśmy! Ona pójdzie kupować, ja z nią, ale będę w sklepie stała daleko od kasy i pooglądam sobie chipsy.
Dobre :-). Też tak robię chyba od zawsze, chociaż czasem się wtrącam i decyduję za nich zupełnie niepotrzebnie.
Nie wierzę 😀 takiej puenty się nie spodziewałam! Zatem cel osiągnięty 🙂 u nas w domu to w zasadzie było polecenie do wykonania „i tyle”… Życzę sobie bym nie powieliła takiego schematu.
Pozdrawiam!
Od kilkunast lat, mam dokladnie taka sama sytuacje z dzieciakami 🙂
Zapamiętam: „Nie mam siły TERAZ tego mediować” 😉 Dzięki 🙂
Czy może piszesz jakiś tekst o nastolatkach? Szukam.
Jeszcze nie 🙂
Cudowne i poogladam sobie czipsy! Zaden dorosły,by na to nie wpadł 🙂
„Pooglądam sobie chipsy” – ale się uśmiałam
A w ogóle piszesz że dzieci się kłócą i też biją. U mnie podobnie i to o bzdury straszne. Jak reagujesz na rękoczyny dzieci? Interweniujesz, czekasz aż same rozwiążą problem, tlumaczysz, że nie wolno bić?
Ja czasami nie wiem jak jest dobrze. Chociaż przecież one doskonale wiedzą, że nie wolno…
Nie tłumaczę, staram się interweniować, bo jak się biją, to znaczy że tak mocno już są rozregulowane, że same nie dadzą rady. Raczej – bo różnie bywa. Czasem zwyczajnie nie mam siły interweniować pokojowo, więc wolę się nie wtrącać. Pomagam wrócić do równowagi, czyli często – proponuję ochłonięcie z dala od siebie nawzajem, pytam, czy (kiedy się uspokoją) chcą się dogadać na mikrokręgach.
Trochę o swoim podejściu piszę też w książce.
A co robić gdy kłócące się dzieci nagminnie żądają bym to ja rozstrzygała? Ja nie chcę tego robić, bo a) nie wiem jak było na prawdę; b) uważam, że same powinny swoje spory rozwiązywać…
A tak w ogóle to dziękuję za blog, Pani wpisy pomagają mi nie zboczyć w złą stronę macierzyństwa 🙂
Może warto zacząć od tego, co oznacza prośba o rozstrzyganie, tak naprawdę? Prośbę o wsparcie? Może stworzenie przestrzeni do wzajemnego wysłuchania się, jak to ma miejsce podczas mikrokręgów, byłoby wsparciem, jakiego potrzebują, bez odgórnego rozstrzygania, jakiego Pani nie chce?
absolutnie cudowny przykład z życia 😀 uśmiech sam ciśnie się na usta
jestem Twoją wierną fanką.. 🙂
Chciałam się podzielić z Panią radością, bo bardzo mi Pani w tym pomogła <3 Od paru dni obserwuję, że mój pięciolatek sam proponuje rozwiązania uwględniające potrzeby obu stron. Wcześniej często przystawał na moje propozycje, ale dzięki temu, że starałam się brać go pod uwagę, nauczył się teraz sam proponować. Wszystkiego dobrego dla Pani i rodziny
Gratuluję! To wiatr w skrzydła rodzica, prawda? 🙂