Piękna, mądra i dobra królewna za sprawą klątwy złej wróżki przekłuwa palec wrzecionem i zapada w stuletni sen – interpretacji tej bajki jest wiele. Włącznie z tą freudowską.
Żadna mnie nie przekonuje tak, jak proste pytanie, które mam w sobie od czasów, gdy jeszcze bajek słuchałam – dlaczego jej rodzice po prostu nie powiedzieli jej, jak wygląda wrzeciono, z czym się może dla niej wiązać użycie go i jak powinna się chronić?!
Może kiedy zostanę matką, zrozumiem, myślałam sobie jako dziecko. Może rodzice tacy właśnie są – nieracjonalni w potrzebie chronienia swych dzieci.
Zostałam matką. Wciąż nie rozumiem.
A w zasadzie – doskonale rozumiem nieracjonalną wręcz chęć chronienia własnego potomstwa, taki odruch. Schować, zamknąć, otoczyć murem, odseparować w wieży. Zabronić, zakazać, zabrać.
Tylko, że po odruchu przychodzi otrzeźwienie. I co dalej? Będę strażnikiem własnego dziecka do końca życia? Czyjego życia?
I nawet gdyby to było możliwe, stać przy dziecku dzień i noc, podążać krok w krok, to przecież nikt z nas nie chciałby tak żyć. Ani rodzic, ani dziecko.
Wydaje się to takie proste – usiąść z córką i wyłożyć jej kawa na ławę.
Słuchaj, zła wróżka z zemsty na nas rzuciła na ciebie klątwę – kiedy skończysz szesnaście lat, ukłujesz się wrzecionem i zaśniesz na sto lat. Zatem prosimy, oto wrzeciono, trzeba go używać w taki oto sposób, uważać na palce, a najlepiej po szesnastych urodzinach przerzuć się na wyplatanie koszyków.
Oczywiście, jest ryzyko, że królewna zlekceważyłaby ostrzeżenie, sądząc, że rodzice jak zwykle przesadzają. Pewnie oni wyrzucaliby sobie wówczas, że nie zrobili wszystkiego, by ją uchronić.
Stop. To jest ta pułapka. Co to znaczy zrobić wszystko? Usuwać potencjalne zagrożenia?
W takim razie nigdy nie zrobimy wszystkiego. Zawsze jest ten margines niedopatrzenia. Nieprzewidywalności. Naszej własnej ograniczoności, niemocy.
Zrobić wszystko, aby uchronić dziecko, to zaufać mu, że potrafi zadbać o siebie samo. A zaufać mu, to stworzyć mu przestrzeń ku temu. Zachęcać do podejmowania wyzwań. Tłumaczyć świat, bez wpadania w paranoję ( w zasadzie dlaczego nie wolno rozmawiać z nieznajomymi, jak głosi jedna z wersji Czerwonego Kapturka?). Pokazywać różne środki ostrożności.
Ale przede wszystkim dawać wolność wyboru i samodzielnego myślenia. I kochać – tak, by nie musiało sięgać po namiastki miłości, zapuszczając się w niebezpieczne ścieżki.
Czy gdyby królewna poznała wrzeciono wcześniej, jej krzywda ograniczyłaby się tylko do zranienia w palec? Bez nadbagażu w postaci stuletniej nocy? Być może.
Jakkolwiek możliwości jest multum, lubię myśleć, że tak właśnie by było.
Foto: Unsplash
Nigdy nie myślałam o tej bajce w ten sposób. Bardzo trafne.
Morał jest jednak taki, że wszystko dobrze się kończy, a popełniony błąd jest co prawda opatrzony stuletnią drzemką, ale może ona właśnie była potrzebna i była jedyną drogą do szczęścia? Może prosta i najkrótsza droga nie przyniosłaby takiego efektu. Pozdrawiam.
Prawda! Doświadczam też tego i zgadzam się. A ze Śpiącej Królewny czerpię unikając błędu jej rodziców 😉