Przeczytałam ostatnio wywiad z Sylwią Chutnik. Padło pytanie, czy uważa się za dobrą matkę.
– Takie pytania powinny być zabronione – odparła. Mimo nalegania, odmówiła odpowiedzi.
Jakoś mnie to zastanowiło. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to kokieteria. A tam, droczy się, a na pewno jakoś siebie samą ocenia. Ale coś mi nie dawało spokoju, aż w końcu musiałam/zechciałam przyznać jej całkowitą rację.
Powinny być zabronione. Tak, jak słynne pytania o to, czy dziecko jest grzeczne. Nigdy nie wiem, co mam odpowiedzieć – jest całkiem normalne, czasem do zjedzenia, czasem do wystrzelenia w kosmos.
A czy jakieś dziecko jest dobre? Czy mam prawo myśleć tak o swoich dzieciach? Przecież nie wyrządzam im krzywdy, oceniam je pozytywnie w ten sposób.
Bronię się przed tym. Nie chcę tak myśleć – to jest dobre dziecko. Bo co to właściwie znaczy? Jest dobre, bo robi, o co je poproszę? Bo jest miłe, koleżeńskie, uczynne? Dobrze się uczy, zbiera dobre stopnie? Troszczy się o bliskich? Jest pilne, obowiązkowe? Schludne, czyste, poukładane?
Czy nie jest tak, że myśląc o dziecku “dobre” mam przed oczami te wszystkie obszary, w których jest ono po prostu wygodne dla mnie?
Nawet jeśli daję dziecku prawo do bycia niedoskonałym, do słabości, wad, przywar i akceptuję je takim – określając, że jest “dobre”, zaprzeczam niejako sama sobie. Ogólnie jest dobre, choć ma różne słabostki – ale generalnie nie ma co narzekać.
A jeśli właśnie jest co narzekać? Jeśli w szkole ma trudności, przynosi uwagi, w domu bywa nieobecne, trudno mi do niego dotrzeć, żyje w swoim świecie – nie jest dobre, a więc jest złe? Bo niewygodne, bo wymagające, bo niosące wyzwania?
Przecież wiemy, że nie.
Nie ma dzieci dobrych, ani złych – są takie, z którymi jest nam łatwiej i takie, przy których musimy wznosić się na wyżyny rodzicielstwa.
Ale wszystkie są wartością same w sobie. W całej okazałości. Bez wyjątku.
Dlaczego zatem z byciem matką/ojcem miałoby być inaczej? Jeśli dzieci są wartością, dlaczego ja jako matka miałabym dopiero do tego dorosnąć? Dlaczego miałabym oceniać każdy swój ruch, krok, słowo, i wciąż na nowo oceniać – czy jestem choć wystarczająco dobra?
A może dziś właśnie byłam beznadziejna?
A skoro jestem kiepską matką, po co miałabym się starać?
A jeśli jestem dobrą, bo nie krzyczę, szanuję dzieci i ich potrzeby – jak odbieram sytuacje, w których krzyknę i nie uszanuję? Czy nie biczuję się przez cały wieczór?
Bez względu na to, co rozumiem przez określenie “dobra”, jest ono pułapką. Rodzicielstwo nie jest dla mnie karierą, a ja nie pretenduję do pracownika miesiąca, wyrabiając ponadnormę, przeskakując kolejne stopnie.
Jako rodzic jestem w pełni człowiekiem, nie kreacją. Jestem niecierpliwa, nie potrafię zachować spokoju, gdy się spieszymy, drażni mnie hałas, nie mam podzielnej uwagi, bywam rozbita i niedostępna, miewam trudne chwile. Jestem człowiekiem z krwi i kości. Ani dobrym, ani złym – czasem do wyściskania, czasem do wystawienia na balkon.
Jestem wartością sama w sobie.
Cóż mi da ocena? Motywację? Strach przed potknięciem? Rezygnację? Poczucie, że wszyscy dokoła radzą sobie lepiej, niż ja? Dążenie do ideału tak silne, że pomijające samo dziecko?
Jeśli cokolwiek ma być dobre, to nasze samopoczucie we wzajemnej relacji. Pełnej ciepła, miłości, bliskości i zaufania. O to, czy tak jest w istocie, warto pytać siebie samych jak najczęściej.
Inne pytania powinny być zabronione.
Foto: Unsplash
Hm, myślę sobie, że właśnie każde dziecko jest dobre. Nie w tym sensie, że jest „grzeczne”, „spokojne”, czy „wygodne w obsłudze” dla rodzica, ale gdzieś w środku ma zalążek dobra jako takiego. Nigdy nie chciałabym dzieci dzielić na te dobre i złe. Wszystkie są dobre, tylko niektóre wymagają więcej naszego wysiłku (grubo więcej), inne nie wymagają go niemal w ogóle. A co do pojęcia „dobra matka”… Może mi się wydaje, ale mam wrażenie, że każda matka ma czasem taką myśl: „Jestem złą matką…”. Najczęściej jest to bzdura i właśnie takie „samobiczowanie” za jakiś drobiazg. Mogę się jednak założyć, że zdecydowana… Czytaj więcej »
Tak, tak, tak! Właśnie wypożyczyłam z biblioteki książkę Chutnik, na pewno będzie o czym „pomyśleć”.
A Pani blog to moje dzisiejsze prywatne odkrycie, a może nawet odkrycie tego tygodnia, jeśli nie miesiąca:)
Ślę pozdrowienia z Białegostoku do piernikowego miasta moich studiów;) Monika
Bardzo mądre słowa! podoba mi się ten tekst niezmiernie. Pozdrawiam serdecznie 🙂
No dobrze, ale zakladanie, ze „jestem jaka jestem i juz” wyklucza mozliwosc pracy nad soba. Ja wole rozpoznawac obszary, ktore chce poprawic, w ktorych uwazam, ze nie jestem taka „dobra” jak bym chciala i dzialac w kierunku zmian. Akceptujac przy tym siebie.
Nie chodzi o zakładanie „jestem jaka jestem”. Chodzi o nieocenianie siebie. To dwie różne kwestie 🙂
Niedawno trafiłam na Twój blog, na razie przeczytałam niewiele, ale już wiem, że chcę czytać, bo bardzo mi Twoje przemyślenia trafiają do serca i przy moich dwóch pociechach (2 i 4) zdałam sobie sprawę, że takie słowa były mi po prostu potrzebne. Mam pytanie techniczne, czy jest gdzieś zapisane archiwum bloga żebym mogła przeczytać od początku? Samo przewijanie na starsze posty jest dość męczące po kilku rundach i zaczynam się gubić, które posty już czytałam, a których nie.
Niestety, jest to jedyna opcja przeglądania:/
Bardzo mądry tekst!! Bardzo!!!
Trafiające w sedno słowa, w sam raz dla pełnych próżności i niespeł nio nych ambicji młodych matek, a także wychowawców, aby odpowiednio stymulowali emocjami rodziców. I dla mnie też, żebym przestała się samobiczować i nie popadła w samouwielbienie, dziękuję za lekcję pokory.
Ostatnio miałam ochotę przyznać rację jednej z moich koleżanek, gdy oświadczyła, że jest „złą matka”. Teoretycznie, z boku nie wyglądało to najlepiej. Ale po tym, co zobaczyłam niedawno, jak bardzo się starała, by zrekompensować małej stracony czas, jak się zmieniła dla swojej córki – no cóż. Nie ma lepszych i gorszych matek. Każda z nas popełnia błędy, mniejsze i większe. Liczy się tylko budowanie relacji.
http://obserwatoriumpedagogiczne.blogspot.com/2014/07/i-co-ja-mam-z-nia-robic.html
Na Pani bloga trafiłam dzieki rekomendacji koleżanki, takiej utajonej rekomendacji, ktora wyswietlila sie przez klikniecie” Lubie to” na FB. Jestem mama szesciolatki. Przez cały ten czas macierzyństwa starałam się określić moje dziecko…Ciągle brakowało mi odpowiedniego słowa…Broniłam sie przed tym, aby ja nazwac grzecznym dzieckiem, bo pojecie grzecznosci jest wzgledne I nie odnosi sie przeciez do okresu niemowlęcego…. A moja Lala- tak siebie nazywa moja pociecha- zawsze byla taka…WYGODNA…Dziekuje ogromnie za to slowo, ktorego tak dlugo szukałam…Dla mnie chyba powinna Pani opracowac warsztaty na temat pobudzania dziecka do bycia niewygodnym:)Bylabym bardzo wdzieczna
jestem matką z półrocznym stażem. to poczatek mojej drogi. i niestety nieraz łapię się na tym, że miotam się sama ze soba miedzy „dobrą” i „złą” matką. rozglądam się wokół nerwowo czekając na jakiegoś „sędziego”, który rozsądzi, oceni, wyda wyrok – czy jestem jednak dobrą, czy jednak złą matką…
dziękuję za ten tekst.
niektóre pytania powinny być zakazane!!
pozdrawiam
Genialny tekst!
Bardzo Ci za niego dziękuję, zwłaszcza dzisiaj.
A ja dziękuje za wyciągnięcie tego tekstu, zapomniałam o nim na śmierć! 🙂
Najlepsze co dziś usłyszałam po tym bardzo bardzo długim i ciężkim dniu mojego macierzyństwa. Wszystkim Mamom – uściski 🙂
Wszystkiego dobrego 🙂