Od samego początku, kiedy jeszcze dziecię jest długości dorosłego przedramienia, jego rodzice już coś źle robią.
Za dużo noszą. Za mało noszą. Dlatego płacze.
Śpią z nim w łóżku albo nie, ale w obu przypadkach jest to bezpośrednią przyczyną jakichś kłopotów – teraźniejszych lub tych z przyszłości.
Potem nie stawiają granic i nie są konsekwentni, za dużo rozmawiają i przesadzają z tym tłumaczeniem i słuchaniem. Albo są zbyt restrykcyjni, zbyt sztywni i wymagający.
Ale to tylko przedtakt, bo im dziecko starsze, im bardziej eksploruje świat i prezentuje mu swoje wdzięki, tym więcej prostych wyjaśnień złożonych sytuacji.
Bije, bo w domu go nie nauczono, że ma nie bić.
Niegrzecznie się odzywa do nauczyciela, bo rodzice nie nauczyli szacunku do starszych.
Nie zna literek, bo nikt w domu sobie nie zadał trudu.
Siedzi non stop w telefonie, bo w domu pewnie ciągle mu się włącza bajki dla świętego spokoju.
Nie chce się uczyć, bo rodzice są nieogarnięci i nie potrafią go zmobilizować.
Ma depresję, tnie się, cierpi na wyzwania zdrowia psychicznego? Rodzice karierowicze, nie zwracają uwagi na dziecko, tylko je hodują, kompensując brak miłości wciąż nowymi gadżetami.
Rozmawiam o dzieciach z nauczycielami, opiekunami, innymi dorosłymi, i zawsze jeśli chodzi o trudności, lądujemy w czymś, co można nazwać roboczo “gdzie byli rodzice?!”
Jasne, jest i nieco spijania śmietanki: tak się ładnie uczy, takie grzeczne i spokojne, takie posłuszne – no widać, że rodzice dobrze wychowali.
Ale chociaż i ten schemat ma swoje pułapki, to jednak właśnie szukanie winy w rodzicach jest moim zdaniem koszmarnym nieporozumieniem.
Nadinterpretacją.
Spłaszczaniem rzeczywistości: złożonej, wielowarstwowej, wieloaspektowej i nieraz trudnej do rzetelnego przeanalizowania.
Co więcej, jest batem kręconym na rodziców przez całe społeczeństwo, który jednak sami rodzice chętnie biorą w swoje ręce i zapamiętale się nim okładają.
Widzę to w mojej pracy. Nie ma tygodnia, żebym nie usłyszała, w jakiejkolwiek formie, mniej lub bardziej bezpośrednio wyrażonej autokrytyki:
Gdzieś musieliśmy zrobić błąd.
Coś schrzaniliśmy.
Wiem, że to pewnie nasza wina.
Jak możemy mieć do siebie zaufanie i ze spokojem przypatrywać się rozwojowi dziecka, skoro wciąż gdzieś we wnętrzu słyszymy oskarżycielskie słowa: To twoja wina?!
Żeby nie było wątpliwości: to prawda, że relacja z rodzicami/głównymi opiekunami jest kluczowa. Zapisuje się w dziecku niczym matryca, do której przykłada ono wszystkie swoje przyszłe relacje.
To prawda, że dom rodzinny w ogromnym stopniu kształtuje człowieka. Wiemy to doskonale, gdy zaczynamy się sobie przyglądać i dociekać, skąd w nas takie czy inne reakcje. My też lądujemy w naszych rodzicach.
Ale prawdą jest też to, że nie żyjemy z naszymi dziećmi w bańce zawieszonej w próżni. Jesteśmy zanurzeni w naszych społecznościach, jesteśmy częścią systemu i dziećmi swojej kultury, swoich czasów. Podobnie i nasze dzieci, są wplecione w tkankę społeczną, w czasy i wydarzenia wokół nich. A do tego podlegają tym samym od tysięcy lat prawidłom rozwoju.
I to wszystko działa na nie mocniej, niż nam się nieraz wydaje.
Wskazywanie palcem winnego jest kuszące, bo daje prostą odpowiedź i tworzy iluzję, że my sami możemy czegoś uniknąć.
No wiadomo, mama Zuzi nie miała dla niej czasu, dlatego Zuzia tak szuka uwagi – ja po prostu zawsze znajdę czas i moje dziecko nigdy będzie miało takich problemów.
Oczywiście, rodzice Antka pozwalali mu grać do oporu i proszę, nie zdał do kolejnej klasy. Nigdy, nigdy w moim domu to się nie wydarzy, sztywne zasady poprowadzą nas z uśmiechem wprost w ramiona szkolnych sukcesów.
Szukamy winnego, bo do szaleństwa doprowadza nas fakt, że jest jakaś część rzeczywistości, której nie widzimy, nie mamy na nią wpływu, nie możemy jej kształtować wedle swoich upodobań. Wieszamy więc psy na rodzicach, bo to nam pomaga oddychać i przywraca złudne poczucie kontroli. Sami jako rodzice wieszamy na sobie psy, bo łatwiej się ubiczować, niż uznać, że nie mieliśmy na coś wpływu i to coś złapało nas za gardło.
I dopiero gdy znajdziemy się wśród ludzi, którzy widzą nas w naszych zmaganiach i mówią: “Byłam tam, znam to, przechodziłem przez to – to trudne, radzicie sobie wspaniale, dacie radę, jesteśmy przy was”
Dopiero wtedy możemy opuścić gardę, spróbować otworzyć się na “nie wiem, “nie umiem”, “nie potrafię” i otoczyć siebie i dziecko miłością, życzliwością i zaufaniem.
Naprawdę odwalamy kawał dobrej roboty.
Bacik nie jest nam do niej potrzebny, napędza nas miłość.
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wpierający i chcesz mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych:
Foto: Unsplash
Dziękuję za ten tekst, był mi potrzebny ❤️
Ja sobie wydrukuję ten tekst i będę go często czytać. Dziękuję! ❤️
Tez wydrukuje! Dziękuje :)))
Mi to przekonanie, że wszystko jest winą rodziców przeszkadza w kontekście relacji z moją mamą teraz. Oprócz tego, że żywo interesuję się dobrymi relacjami to jestem nauczycielką, mam coraz większą świadomość z czego wzięły się moje trudności w dorosłym życiu i to utrudnia mi bycie z moimi rodzicami. Z mamą rozmawiam tak, jak ona 30lat temu ze swoją. Pamiętam babcię, kobietę trzymającą gospodarstwo w garści mówiącą coś do mojej mamy, i moją mamę, która raz rozmawiala normalnie, innym razem pohukując na babcie. I babcia, która albo się z mamą kłóciła, albo tego nie komentowała, tylko miała niezręczny usmiech na twarzy.… Czytaj więcej »
Dokładnie. Szukamy łatwych wyjaśnień, a sprawy rzadko kiedy są tak jednotorowe, żeby można było uznać „to wina xyz”. Dzięki <3
ten tekst wpisuje się w funkcjonujący od paru dekad trend usprawiedliwiania błędów popełnianych w wyniku braku wiedzy, podążania za wzorcami kulturowymi czy po prostu ignorancji. To i tak dobrze ponieważ lat temu 50 nie było nawet takiej refleksji. A, że większość społeczeństwa jest właśnie po tej stronie podążającej za wzorcami oraz tzw. egoizmem świata dorosłych to tego typu teksty są jak miód na duszę rodziców. Zamiast takiego wspierającego tekstu można powiedzieć; żyjemy w dysfunkcyjnym społeczeństwie więc nie na nas leży odpowiedzialność za to jak wychowujemy dzieci. Rzeczywistość jest inna i wymaga świadomości oraz zaangażowania. Świadomość własnej sprawczości pozwala podejść do… Czytaj więcej »
Ciekawe, czy maksymalne zaangażowanie i zrobienie tego wszystkiego, o czym Pan pisze, uchroni dziecko np. przed depresją, PTSD, fobią czy czymkolwiek innym mającym wpływ na układ nerwowy? Tak, to, co człowiek wynosi „z domu” to jego baza i podstawa, na której buduje resztę, ale to nie jest też tak, że rodzice mają wpływ absolutnie na wszystko. A już na pewno nie tak, że muszą być idealni, żeby dziecko rozwijało się „normalnie”. Presja, żeby nie popełnić błędu jest moim zdaniem bardziej szkodliwa niż pokazanie, jak radzić sobie z trudną sytuacją.