Jest dość rano. Za chwilę wyjeżdżam z córkami na weekendowy wypoczynek. Nie mogę ich dobudzić, a kiedy wreszcie wstają, mają niewiele czasu na zjedzenie śniadania i doprowadzenie się do ładu. Jednocześnie ja usiłuję nadać jakiś porządek wstępnie spakowanym poprzedniego dnia rzeczom; moja frustracja rośnie z minuty na minutę.
Bo “wszystko na mojej głowie”.
Bo jak ja czegoś nie zrobię, to nie będzie zrobione.
Bo one tańczą w łazience i robią miny do lustra, gdy tymczasem ich ubrania trzeba równiutko poskładać i upakować w torbie. Podkreślam: ich ubrania, które miały być gotowe wczoraj wieczorem.
Już tylko kwadrans dzieli nas od chwili, gdy towarzyszący nam w wyprawie znajomi podjadą pod nasz dom.
I wtedy zaczyna się drugi akt przedstawienia.
– Mamo, gdzie jest moja czapka z daszkiem?
– Nie mam swoich crocsów, widziałaś je gdzieś?
– Nie mogę zmieścić książki do plecaka!
Nie trzeba opisywać, co działo się potem. Dość, że atmosfera była tak napięta, że na powitanie znajomych zdołałam wyrzucić z siebie tylko:
– Nawrzeszczałam już na wszystkich i w ogóle nie mam siły jechać.
Dojście do siebie zajmuje mi dłuuugie kwadranse. Kwadranse w aucie, w którym można by zawiesić siekierę. Kwadranse przy muzyce, która ponoć łagodzi obyczaje, ja jednak z ogromnym wysiłkiem próbowałam zostać przy decyzji: nie otwieraj buzi, bo wypadną ci z niej wszystkie te kłujące słowa, które w niej trzymasz.
Bo w głowie kłębią mi się zdania o tym, jak to moje dzieci uważają, że ja się wszystkim zajmę, a one nie muszą; jak to nikt się nie liczy z moim zmęczeniem i przepracowaniem; jak to nikt nie słyszy moich próśb o pomoc i współdziałanie.
Zatem jadę i myślę, szukam, o co mi chodzi, co się kryje pod tymi myślami “jak zwykle”, “oni nigdy”, “dlaczego zawsze” etc.
I wtedy przypomina mi się zdanie usłyszane podczas rozmowy z Leslie Potter, w ramach konferencji Happily Family.
Granice to jest to, co dla mnie jest w porządku lub nie, w tym, jak traktuję siebie. Nie – jak traktują mnie inni, ale jak ja traktuję siebie.
Z całą mocą dociera do mnie, że ta sytuacja w ogóle nie mówi nic o tym, jak moje dzieci traktują mnie, ale jak ja traktuję siebie właśnie. Jak nie daję sobie prawa do odpoczynku, jak niewyraźnie i niekonkretnie formułuję te prośby o wsparcie, jak zamykam się w sobie ze złością, zamiast powiedzieć: “Hej, słuchajcie, ja naprawdę nie daję rady! Potrzebuję podzielenia zadań, ustalmy coś”.
Jak czekam, aż ktoś wejdzie do mojej głowy, odczyta wszystko, co tam się dzieje, i z powagą oznajmi światu: “Ludzie, mamy problem!”.
A tymczasem nic takiego się nie dzieje, wiadomo.
Leslie mówi też dalej, że nauczyliśmy się prosić tylko wtedy, gdy wiemy lub podejrzewamy, że to będzie OK dla proszonego. Faktycznie, odnajduję się w tym. Wprawdzie coraz częściej potrafię ten schemat przełamać i po prostu poprosić, zamiast analizować, jak ta prośba zostanie przyjęta, co pomyśli adresat i czy nie będzie to dla niego zbyt uciążliwe.
Jednak w tamtej sytuacji nie zrobiłam tego. Nie poprosiłam o pomoc nikogo, bo wymyśliłam sobie, że wszyscy mają swoje zajęcia i muszę sobie poradzić sama, nie wolno mi ich odrywać od ich zadań i zaprzęgać do swoich.
Tak, jakby prośba była zmuszaniem, a odmowa policzkiem.
I wreszcie, na koniec, Potter obrazuje sytuację, w której dorosły wścieka się na dziecko. Pokazuje, że w takiej chwili odwracają się role: dorosły staje się małym skrzywdzonym dzieckiem, obsadzając dziecko w roli dorosłego, na którym próbuje się odegrać. Odegrać tak, jak nie potrafił, gdy tym dzieckiem był faktycznie.
Och, to naprawdę ja w tamtej sytuacji! Ja się najzwyczajniej w świecie próbowałam odegrać, korzystając ze swojej przewagi.
Nie jest mi łatwo odkrywać to wszystko. Dobrze, że ta muzyka jednak łagodzi, ciśnienie pomału opada, wieczorem jestem gotowa porozmawiać z córkami i wysłuchać, jak się czuły rano wobec mojej furii.
Czuję niesamowitą siłę płynącą z odkrycia, że to wszystko zrobiłam sobie sama. Nikt nie naruszył moich granic. Nikt nie wystawił mnie na próbę. To ja pozwoliłam sobie samej potraktować siebie ze zbyt małą uważnością, narzucając sobie zbyt wiele i nie łapiąc kontaktu z tym, co się we mnie działo.
Granice to jest to, jak traktuję sama siebie.
Foto: Ze zbiorów Unsplash