Wracamy do domu po jakimś mega intensywnym wyjeździe do miasta. Marzę tylko o ciepłym obiedzie, kawie i sofie. Podjeżdżam pod bramę i mówię do jednego z dzieci, aby mi ją otworzyło.
W odpowiedzi słyszę spokojne i stanowcze “Nie”. Powtarzam tę prośbę-nieprośbę, odpowiedź jest taka sama, jak wcześniej.
W idealnym świecie biorę głęboki oddech, wysiadam, otwieram i wjeżdżam. Mam szacunek do tej dziecięcej granicy, do autonomii, do prawa odmowy.
Ale to nie jest idealny świat, nie dzisiaj.
Wysiadam wkurzona, trzaskam drzwiami, otwieram tę cholerną bramę sama, wsiadam, podjeżdżam, jedno skrzydło się zamyka, wysiadam, trzaskam, otwieram, wsiadam, wjeżdżam ostro na podjazd, wysiadam, trzaskam, emocje buzują w najlepsze, rzucam jakiś bardzo nieprzychylny komentarz o nieruszaniu czterech liter z fotela i wkurzona wchodzę do domu.
Długo później, kiedy emocje opadają, jestem przybita. Nie tak chciałam się komunikować ze światem, z dziećmi, nie tak chciałam podchodzić do trudnych sytuacji. Całkiem wysoko na liście moich rodzicielskich priorytetów usadowiłam wspieranie dziecięcej autonomii i utwierdzanie w przekonaniu, że odmawianie innym nie jest niczym złym. Skreśliłam ten priorytet w tamtej chwili.
I już nie pamiętam o niczym innym. Nie pamiętam tych momentów, gdy wspinałam się na wyżyny rodzicielstwa, przyjmując emocje, wielkie emocje, trudne emocje kilku małych osób naraz. Nie pamiętam, jak przekraczałam siebie, swoje zmęczenie, rozdrażnienie, odpowiadając na potrzeby, pragnienia i prośby. Nie pamiętam całokształtu, utknęłam w tym jednym nieszczęsnym punkcie niedzielnego popołudnia, kiedy nie zdążyłam się wspiąć na rodzicielskie Himalaje i pozostałam w absolutnej dolinie własnych zamierzeń.
Nie chcę tkwić w tym miejscu. Czuję żal, że tak wyszło, ale chcę go przeżyć do końca i pójść dalej. Chcę odbudować relację, pamiętając, że takie sytuacje są niejako wpisane w codzienne życie -i mimo wszystko, mogą służyć i mi samej, i dziecku, które w nich uczestniczyło.
Mi – bo utwierdzają mnie w moich przekonaniach, co jest dla mnie ważne,
i jak chcę działać w podobnych chwilach. Następnym razem.
Dziecku – bo to okazja do pokazania, co można zrobić, gdy coś “poszło nie tak”. Gdy nie zapanuje się nad odruchem i zrani swoim działaniem bliską osobę.
Zatem, gdy żal wybrzmi do ostatniej nuty, chcę porozmawiać. Nie tyle skupiać się na usprawiedliwianiu czy wynagradzać krzywdę (mam poważne wątpliwości, czy to w ogóle możliwe), ile uznać, że w tamtej chwili ostre słowa były trudne dla dziecka, że może czuło strach, może smutek, może zabrakło mu poczucia bezpieczeństwa. Mówię o swoim żalu, że tak się stało – i zastanawiamy się, co kolejnym razem moglibyśmy zrobić razem, aby pomóc sobie nawzajem (wersja raczej dla starszych dzieci).
Ta rozmowa nie tylko pomaga dziecku uporządkować i zrozumieć to, co zaszło, nazwać rzeczy po imieniu – ale też pokazuje, że te trudne chwile po prostu się zdarzają. I że mimo wszystko relacja zawsze jest do odbudowania, a bliskość można pogłębić nawet wtedy, gdy byliśmy bardzo od siebie daleko. To, jak się sprawy potoczyły, nie definiuje mnie jako matki, nie określa mojego rodzicielstwa, nie przesądza niczego. Ważny jest całokształt i to, co się dzieje po tych chwilach “upadku”. Kiedy byłam nastolatką, przeczytałam gdzieś wywiad z Dorotą Stalińską, i zapamiętałam z niego słowa: “Moja siła polega na tym, że umiem się podnosić”. Różne sentencje w tym czasie dorastania sobie zapisywałam, różne poruszały mnie gdzieś w głębi – ale tę zapamiętałam aż do dziś i chcę pamiętać ją zawsze.
Podnoszę się więc, odbudowuję to, co chwilowo zerwane i chcę iść dalej.
– Jest mi żal, bo chciałabym tak wyrażać swoje zdenerwowanie, żeby każdy mógł czuć się z tym bezpiecznie.
– Mamo, wtedy nie było bezpiecznie, ale wiem, że czasem umiesz to zrobić.
Uśmiecham się w myślach. Kiedy czuję i słyszę, że umiem, to chcę tego robić więcej i częściej, nawet jeśli nie zawsze będę o tym pamiętać. Wtedy przecież mogę się podnieść.
Foto: Irene Dávila
Dziękuję kolejny raz, p. Małgosiu
Autonomia autonomią ale jednak ciężko się pogodzić z braku szacunku dla rodzica i jego prośby.
zastanawiam się, co znaczy „szacunek dla prośby”. Abstrachując już od tego, że moja „prośba” prośbą nie była (ja rozumiem prośbę jako komunikat dopuszczający wolność drugiego człowieka i jego prawo do odmowy) – jeśli szacunek oznacza, że spełnia się pragnienia drugiej osoby, to zdecydowanie chcę trzymać siebie i swoich bliskich z dala od tego szacunku. Może jednak chodzi o formę? O zwykle „nie” w odpowiedzi, zamiast „nie” uargumentowane? To też do mnie nie przemawia, choć – przyznaję – pociąga (jak mi podasz konkretny powód, to ci odpuszczę!) Bo mam takie marzenie, żeby ludzie spełniali swoje prośby z potrzeby serca, w wolności,… Czytaj więcej »
Dziękuję, myślę, że ostatnie zdania tego komentarza są ważne i kluczowe, bo być może nasze dzieci nie będą miały problemów z asertywnością (tyle o niej podręczników) i z odmówieniem w kwestii żyrowania pożyczki. Mam też nadzieję, że mimo wszystko nauczą się nie odmawiać, kiedy o pomoc poprosi ktoś, kto faktycznie jej potrzebuje, bo przecież proszenie też przychodzi nam – starszym pokoleniom z trudnością.
A swoją drogą czy to nie jest jakaś mała rewolucja pokoleniowa?
A czy są takie sytuacje, kiedy na przykład jesteś tak zmęczona, że chcesz żeby dzieci ci pomogły niezależnie od tego czy mają na to ochotę czy nie? Czy prawo do odmowy mają zawsze?
Sytuacja z ostatnich dni. Jestem z dwójką u weterynarza, po wizycie mamy pojechać odebrać średnią z zajęć dodatkowych. Kolejka jednak jest ogromna i po jakims czasie staje się jasne, że nie zdążymy. Zajęcia są nieopodal, zatem polecam synowi wyjście siostrze naprzeciw. Jest niezadowolony, bo chciał być w gabinecie podczas badania, a wygląda na to, że albo siostra, albo badanie. I dla mnie to też jest bez wyboru – przecież nie wyjdę po córkę i nie zostawię dzieci z kotem na wizytę. A przesunąć kolejki nie możemy, bo już jesteśmy spóźnieni z innymi rzeczami czekającymi nas tego dnia. I to jest… Czytaj więcej »
I like 🙂
Dziękuję, najpierw za ten komentarz, że mówienie „nie”, stawianie wymagań, oczywiście ze zrozumieniem trudnych uczuć, ale jednak jest i konieczne i dobre. I z tej perspektywy dziękuję za tekst o sile podnoszenia się, a dla mnie jeszcze bardziej o tym, by przede wszystkim rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać…o sile codziennej uważnosci…
Czy Pani dzieci mają jakieś obowiązki. Bo przecież obowiązek to jakby nakaz. Czy nic nie muszą bo mają wolną wolę i jak nie chcą bo nie mają ochoty to nie muszą? Ja rozumiem wytyczanie granic, naruszanie przestrzeni itp. ale czy w tym wszystkim nie ucieka gdzieś taka zwykła…kultura. Moje dzieci nie mają problemu aby pomóc starszej osobie, rodzicom, dziadkom. Nawet jeżeli czasami wyrażą niezadowolenie, wiedzą że ich pomoc jest ważna, przez co one same czują się ważne.
Moim zdaniem te dwie sprawy (autonomia i kultura) nie wykluczają się 🙂 Tak to przynajmniej obserwuję. To nie jest podejście zerojedynkowe, wszystko albo nic. Fakt, że się nie zmusza, nie oznacza, że zaniedbuje się ten obszar bycia z innymi – jest przecież własny przykład, rozmawianie, pokazywanie perspektywy innych i uważność na to, co ważne dla dziecka.
Twoje teksty trafiają do mnie.
Bo są mądre,
bo są dobre
[nie w znaczeniu „dobrze napisane” (chociaż też), ale w znaczeniu.. hm… jakby to ująć…. „wynikają z Twojego dobra”],
ale też dlatego, że bardzo takich tekstów teraz potrzebuję.
Dziękuję. Po prostu.