Szkolenie. Nie było tanie, wysupłałam na nie wszystkie swoje oszczędności, a przecież trzeba doliczyć dojazd, nocleg – robi się pokaźna suma.
Na miejscu okazuje się, że za przerwy kawowe należy dopłacić dodatkową kwotę. Niby niedużą, jednak zupełnie nieadekwatną do tego, co zastajemy na stołach: kawa, dwa rodzaje herbaty i dwie patery z ciasteczkami; wszystko na kilkadziesiąt osób.
Zżymam się w środku, to chyba żart! Jednak nie mówię nic, inni wydają się być spokojni w tej sytuacji, a kiedy gdzieś w kąciku zwierzam się jednej osobie, wysłuchuje mnie z grzecznością, jednak bez większego zainteresowania, i szybko zmienia temat.
Kuzynka opowiada mi pikantne szczegóły dotyczące życia naszych wspólnych znajomych, głównie rodziny. Nie chcę tego słuchać, rani mnie to, jednak nie zatrzymuję potoku słów. Tłumaczę sobie, że ona potrzebuje gdzieś to wszystko upuścić, że to jej sposób na bycie w kontakcie ze mną, że, że, że…
Po kwadransie czuję się totalnie wymięta i bez życia. Jednak następnym razem robię dokładnie to samo.
Współpracuję z grupą przy projekcie. Lubię punktualność, strukturę i przeznaczanie czasu na to, na co się umówiliśmy (a więc pracę nad kolejnymi obszarami), jednak pozostali wydają się być bardziej zainteresowani tworzeniem relacji, jedzeniem pizzy i rozmowami na różne niezwiązane z projektem tematy. Nudzę się trochę i trudno mi, jednak nic nie mówię; skoro dla nich to ważne, nie będę się wychylać i robić problemów. Nauczyłam się przez te lata w szkołach i innych instytucjach, że w grupie nie ma miejsca na fanaberie jednostek.
Osławiona strefa komfortu. Nie wiem, czy mi w niej dobrze, jednak bardzo bezpiecznie. To, co uwiera, jest już oswojone, przewidywalne; trochę rozczarowania, czasem frustracja, bezsilność czy gorycz – jednak żadnych nieprzewidzianych zwrotów akcji, gwałtownych napięć, konfliktów czy burz. Ot, co najwyżej niechęć do siebie lub drugiej osoby, ale można nauczyć się z nią żyć, lub chować głęboko i iść dalej.
Rozsiadam się w niej i mam chyba nieświadomy plan spędzić w niej resztę życia.
I wtedy wchodzi ona. Cała na biało.
Brene Brown*.
Wchodzi i mówi: wybieram odwagę zamiast komfortu. Moje serce, zmurszałe już nieco i ściśnięte w klatce, podnosi głowę jak mały uwięziony ptaszek. Wprawia swoje skrępowane skrzydełka w drżenie i wiem, że nie ma już odwrotu.
Wybieram odwagę.
Powiem ci, jak trudno mi słuchać tego, co mówisz.
Powiem, jak boli, gdy decydujesz nie biorąc mnie pod uwagę.
Powiem, że chcę inaczej, choćbym miała być jedyną pragnącą zmiany.
Powiem, że jesteś ważna i chcę z tobą spędzić czas, nawet gdybyś miała nie odwzajemnić moich uczuć.
Powiem o swoim rozczarowaniu, o tym, jak bardzo czegoś chciałam i jak mocno cierpię, że to się nie wydarzyło.
Odsłonię swoje miękkie podbrzusze, zamiast je zakrywać i udawać, że mam to gdzieś, że mnie to nie obchodzi, że wszystko mi jedno i róbcie, co chcecie.
Będę mówić o tym wszystkim nie po to, aby inni się zmienili, tańczyli pod moją melodię, aby sprawy toczyły się według moich wizji.
Powiem, bo chcę szczerości, jasności i autentyczności. Powiem, bo choć wymaga to odwagi i wystawia mnie na ryzyko zranienia, pozwala jednocześnie żyć pełnią życia, pełnią uczuć, doświadczać wszystkiego, co jest we mnie i otwiera na to, co w innych.
Wybieram odwagę, bo chcę żyć, a nie tylko jakoś przetrwać.
* https://www.netflix.com/pl/title/81010166
Foto: Ze zbiorów Unplash
Cała ja! I cały czas słyszę, że jak mam miękkie serce, to muszę mieć twardą dupę. A siedzenie u mnie wrażliwe jak moja osobista przepompownia krwi. I płaczę sobie czasem po cichu, kłócę się z szanownym małżonkiem, chwilowo tracę szacunek do człowieków i samej siebie…i za moment robię to samo. Znów jestem zbyt otwarta, zbyt ufna, zbyt empatyczna. Chyba nie umiem inaczej i powinnam wreszcie zrozumieć, że to mój atut, a nie wada wrodzona:)
Większość życia jestem po stronie odwagi. Czasem wybieram tą drugą stronę i czuję wtedy, że brakuje mi powietrza. Co więcej i ważne, tam, gdzie muszę rezygnować z odwagi, gdzie milczę i znoszę, przestaje mi się chcieć. Ale odwaga ma swoje koszty. Wysokie. Przede wszystkim – poczucie ciągłego bycia ocenianą i często odrzucaną, bo mówię szczerze i inaczej…
Dzięki za ten tekst <3 Ty jakoś zawsze trafiasz do mnie dokładnie wtedy, gdy potrzebuję, choć zanim przeczytam, sama tego nie widzę jeszcze
Po stokroć dziękuję za ten tekst!!!
To dokładnie moje zachowanie… Niezliczoną ilość razy coś mi przeszkadza, uwiera, nie podoba się, ale milczę. Wydaje mi się, ze to wynika z braku poczucia własnej wartości, bądź niskiego poczucia sprawstwa. Nie czuję sie z tym dobrze. Czasem sobie racjonalizuję, że lepiej jest nie mieć oczekiwań i pogodzić się z tym co nam przynosi życie i „boksować” tylko w sprawach istotnych dla mnie, że tak jest dojrzalej. Jednak uczucie, ze coś chciałabym zmienić, lub wyrazić swoje zdanie/uczucia a tego nie zrobiłam w tym konkretnym momencie trochę mnie uwiera…
Jak znaleźć tę odwagę?
Mi pomogła/pomaga:
terapia
Porozumienie bez Przemocy
mój wiek 🙂 (im jestem starsza, tym mi łatwiej sięgać po pewne rzeczy)
Ludzie, którzy mnie otaczają, obdarzają miłością i troską oraz starają się mnie przyjmować 🙂
A myślę jeszcze o tym:
https://www.pasikonie.pl/warsztaty
Ja właśnie po procesie TAO u Marty w Pasikoniach i coraz więcej miękkości dla tych kawałków, które boją się, że dostaną z kopa. Czasem boją się dostać kopa od konia, a czasem od ludzi, a czasem ten kop sama sobie daję ja. A u Marty zmiękczam te miejsca, poznaję je i siebie jako posiadaczkę tych coraz bardziej miękkich miejsc. Dziękuję za ten tekst. Oczy mam mokre, bo doświadczam czytając go wspólnoty.
Dziękuję! A już miałam znowu się skurczyć i schować, bo zaczęło brakować sił do zmagań ze sobą. Dziękuję, bo pomogłaś mi się ocknąć.
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego tekstu, który sam w sobie w pełni realizuje przedstawiony w nim program. 🙂 Bardzo cenię taką odwagę u innych i otwartość na uczenie się jej – proces, w którym cały czas sama jestem i który jest jedną z najlepszych rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłam dla siebie i dla mojego najbliższego otoczenia. Czasem rodzi konflikty i strach (bo czesto nie umiemy konfliktów sprawnie rozwiązywać), ale na dłuższą metę zdejmuje z relacji cały balast napięcia, nieufności, wrogości i poczucia krzywdy. Z czasem może dać (zaraźliwe!) poczucie wolności i odpowiedzialności za siebie – ale też, co trudniejsze, uczy szanowania… Czytaj więcej »
Dzięki! Bóg do mnie mówi przez Ciebie. Nie po raz pierwszy :). Zdobyłam się na odwagę i wynik rozmowy zachęcił mnie do dalszych prób.
A ja mam wątpliwość czy to faktycznie strefa komfortu, a nie jednak strefa zamrożenia, jak pisała ostatnio Agnieszka Stein. Bo w strefie komfortu chyba czujemy się komfortowo, a sytuacja, która sprawia nam jakiś ból, DYSkomfort, jest dla nas niewygodna, to chyba nie jest jednak dla nas komfort?
Cały czas się waham. Trudno mi porzucić moją pierwotną, zasłyszaną wieki temu definicję strefy komfortu.
Z drugiej strony przemawia do mnie to, co pisze o tym Agnieszka.
z trzeciej strony w jej schemacie nie widzę miejsca dla takiego „zastoju”: bez paniki, zamrożenia, ale jednak poza komfortem rozumianym jako dobrostan.
I tak się sobie bujam z tymi refleksjami 🙂
Może to taka strefa bezpiecznego dyskomfortu 😉 ?
trochę właśnie tak 🙂
Staram się nieustannie poszerzać moją strefę komfortu, zwłaszcza że często nie jest tak komfortowa jak wskazuje jej nazwa. Jeden odważny gest, słowo lub podjęcie nowej aktywności mogą nas tylko rozwinąć, co zrozumiałam już parę lat temu. Często powtarzam sobie, że konfrontowanie swoich prawdziwych myśli i uczuć ze światem, jest lepsze niż duszenie w sobie i udawanie, że wszystko w porządku.