Młoda dziewczyna, upomniana przez dyrektora szkoły za ubiór, odpowiada ze swadą: Od***ol się!, a jej ojciec promienieje z radości. Opis ludzi z tzw. marginesu? Bynajmniej. To słynny Marshall Rosenberg, twórca Porozumienia bez Przemocy* – i jego córka, a przedstawiona sytuacja jest anegdotą obrazującą jeden z etapów wiodących do emocjonalnego wyzwolenia; fazy tupetu.
Zniewolenie
Żeby przedstawić tę fazę, warto zacząć od poprzedzającej ją fazy emocjonalnego zniewolenia. Niemal wszyscy jej doświadczamy, wielu z nas przez całe życie. To faza, w której chowamy głęboko nasze emocje i potrzeby, nie śmiemy wyrażać ich wprost i mówić o nich ludziom. Już jako dzieci doświadczamy nagany i osądów, gdy prosimy o to, co dla nas ważne (“Myślisz, że tylko ty się liczysz?” “Nie zawracaj mi głowy błahostkami!” “Nie przesadzaj”). Przekonanie o tym, że nasze życie wewnętrzne jest niewiele warte, zabieramy wówczas w dorosłość i nie poświęcamy mu swojej uwagi. Zachowujemy się jak małe dzieci, przekonane o tym, że jeśli zasłonią sobie oczy, nikt ich nie będzie widział.
Podobnie nasze emocje i potrzeby nie znikają tylko dlatego, że konsekwentnie je ignorujemy. Z czasem dają o sobie coraz głośniej znać, popychając nas do gwałtowności, której sami nie rozumiemy, lub bólu, którego nie możemy pojąć.
Rosenberg starał się “uwolnić” z tej fazy swoją córkę; dziewczynkę, która tak bardzo chciała zadowalać otoczenie, że regularnie tłumiła swoje potrzeby i pragnienia. Powiedział jej o tym, jak cennym darem dla innych będzie jej autentyczność i jak ważne dla niego jest to, by wiedzieć o jej potrzebach.
Tupet
Kiedy więc niedługo później dostał telefon od dyrektora szkoły, promieniał z radości, bo dostał niezbity dowód na to, że jego córka zrobiła krok ku fazie tupetu. Ta faza bywa trudna, bo z jednej strony chcemy w niej wyrażać swoje potrzeby, wciąż jednak towarzyszy nam lęk lub poczucie winy z powodu ich posiadania. Jesteśmy więc nieustępliwi, sztywni, zaczepni, pełni tupetu właśnie. Tak zaabsorbowani swoimi potrzebami, że trudno nam przejmować się jeszcze czyimiś. To faza przejściowa, i nie zawsze musi się pojawić; u córki Rosenberga objawiła się właśnie w tej gorszącej sytuacji. Przejściowa, bo prowadzi do pełnego wyzwolenia, czyli umiejętności mówienia o swoich potrzebach i emocjach z braniem pełnej odpowiedzialności za nie, przy jednoczesnym uwzględnianiu innych i traktowaniu ich z uważnym szacunkiem.
Często nie lubimy fazy tupetu. Chcemy widzieć poprawne zachowania, pełne uprzejmości i grzeczne wobec innych ludzi. Rozmawiam ze swoim synem, którego jakiś dorosły potraktował w niegrzeczny sposób, i niby zachęcam go do wyrażania swojego zdania, ale gdzieś między słowami przemycam zalecenie: tylko nie bądź opryskliwy. Tylko bądź spokojny. Miły. Uprzejmy.
Przy czym naprawdę nie chodzi o to, by uczyć dzieci opryskliwości, tupetu, wulgarnych słów i patrzeniu nie dalej niż na czubek własnego nosa.
Proces
To trochę jak z nauką jedzenia. Wiadomo, że celem jest sprawne posługiwanie się nożem i widelcem, a jednak nikt z nas nie sadza niemowlęcia ze sztućcami w oczekiwaniu manier rodem z wysokiej klasy restauracji. Ba, nawet dla bezpieczeństwa tego noża i widelca raczej mu nie podamy. Spodziewamy się bowiem, że ta nauka zmusi potrwać, i pobłażliwie patrzymy na to, jak dziecko usiłuje trafić łyżką do buzi. Wiemy, że trochę zajmie mu opanowanie kulturalnego jedzenie (bez rozrzucania jedzenia wszędzie wokół), umiejętności wytrwania przy stole dłużej niż pięć minut czy też zapamiętanie, by po posiłku odnieść talerz do umycia.
Tymczasem w obszarze emocjonalnym nierzadko ta poprzeczka jest podniesiona. Nie mamy zgody na to, by dzieci wyrażały siebie agresją czy niegrzecznymi odzywkami. Już od kilkulatków oczekujemy, że poniesione złością powiedzą np. “Jestem bardzo, bardzo zdenerwowany, muszę ochłonąć” – i wiele naszych działań nie zmierza ku temu, by stopniowo pomagać dzieciom osiągnąć ten etap, tylko żeby zmusić je do porzucenia takiej formy ekspresji.
Za każdym razem, gdy mówimy:
“Nie podoba mi się to, co robisz”,
“Nie wolno tak postępować”
i tym podobne
– przekazujemy mocny komunikat o tym, że wyrażanie siebie jest czymś zakazanym, nie pokazując, jak inaczej można to robić.
Jeśli kogoś nie przekonuje “jakiś tam” Rosenberg, w sukurs przychodzi psychologia. Rudolph Schaffer, jeden z najbardziej znanych psychologów rozwojowych, wymienia trzy sposoby, za pomocą których rodzice uczą dzieci wyrażania emocjonalności**. Jako najbardziej skuteczny wskazuje ten oparty na emocjonalnym dialogu i dostrajaniu się do dziecka. Mówiąc po ludzku, zamiast korygować i napominać, warto zacząć od nawiązania kontaktu, wykazania zrozumienia i ubrania komunikatu dziecka w takie słowa, w jakich chcielibyśmy go docelowo widzieć (za kilka lat):
“Mówisz tak, bo bardzo, bardzo się zdenerwowałaś, tak? Chciałaś sama zdecydować, co będziesz teraz robić?”
Czy to znaczy, że już nic tym dzieciom nie wolno powiedzieć? Ależ możemy mówić, co nam się żywnie podoba, bacząc jednak na to, jaki efekt uzyskujemy. Czy zbliżamy się choć o krok do tego, co jest naszym celem? Czy chcemy tylko przyciąć dziecko do formy jakichś społecznych zachowań, czy też chcemy najpierw pomóc mu odnaleźć samo siebie, by potem dopiero poszukało formy pasującej do niego?
Czy jesteśmy gotowi towarzyszyć dziecku w kolejnych etapach rozwoju, ciesząc się z każdego z nich, czy też lecimy na łeb na szyję ku temu ostatecznemu, bagatelizując to, co po drodze?
Czy kiedy nasze dziecko odpowie wulgarnie, umiemy zatrzymać się przy tym, co chciało wyrazić, zanim (i o ile w ogóle) poinstruujemy je, że nienajlepszy styl sobie wybrało?
Trawa nie rośnie szybciej, gdy się za nią ciągnie. Pełnia potrzebuje czasu i rozwoju.
*Porozumienie bez przemocy – podejście do świata i innych ludzi oparte na uwzględnianiu potrzeb i uczuć obu stron.
**Rudolph Schaffer, „Psychologia dziecka”, Wydawnictwo Naukowe PWN
Zastanawiające, mądre, trudne 😉
Małgosiu, wow. Dziękuję. To jest z jednej strony takie olsnienie a z drugiej – jak obserwuje otoczenie – jakby wiedza tajemna jeszcze niestety;)
<3
Dwa ostatnie zdania sobie zapiszę ☺
Rosenberg i Juul, czytam i czytam i staram się tak postępować, ale emocje czasami nie pozwalają nam skorzystać z posiadanej wiedzy i znowu czytam i czytam…
Trawa nie rośnie szybciej, gdy się za nią ciągnie. Pełnia potrzebuje czasu i rozwoju. – cudowna puenta <3
Trochę mam mętlik w głowie. Czyli jak dziecku używa niecenzuralnych słów np do rodzeństwa do rodzica czy Po prostu opryskliwie zachowuje się do obcych. Powinnam przeczekać? Ja jestem w stanie zrozumieć, że w złości dziecko może różne rzeczy powiedzieć i w danym momencie nie koruguje. Czekam jak ochłonie. Jednak po wszystkim nie widzę nic złego w tym aby porozmawiać i zwrócić uwagę, że tego typu słowa są raniące, że powinno uczyć się używać takich słów, które nie będą burzyć relacji.
ja też nie widzę w tym nic złego 🙂 O ile to nie jest główne działanie rodzica, to korygowanie. O ile jest tam przestrzeń dla tego, co dziecko chciało wyrazić, jest towarzyszenie, empatia, zrozumienie, ciekawość może. Często jest też tak, że dzieci naprawdę wiedzą, jakie są społeczne oczekiwania i nie trzeba im o tym przypominać, a nawet przypominanie może być ryzykowne („co jest ze mną nie tak, że wciąż nie potrafię się do tych oczekiwań dostosować?”).
Wolę szukanie innych strategii niż rozliczanie dziecka z tych zastosowanych 😉