Nie zliczę, ile razy słyszałam o tym, że dzieci należy hartować przed światem. Że życie to nie bajka, tylko ciężka orka na ugorze, i im szybciej nabędą twardy przeciwżyciowy pancerz, tym lepiej dla nich – nic ich nie zrani, żadne przeciwności ich nie złamią.
Zatem dziś zbieram niektóre z tych przekonań w jednym miejscu i przyglądam się ich prawdziwości.
Nikt nie będzie się z nimi pieścił
Zacznijmy od “nie ma co się tak pieścić”. Z emocjami, potrzebami, wyzwaniami. Zaciskasz zęby i jedziesz, toczysz ten swój wózek. Za dorosłego nikt nie będzie się nad tobą rozczulał, nie ma taryfy ulgowej.
Nie byłaby to zła strategia, gdyby nie jej skutki uboczne. Nie pieszczenie się oznacza spory wydatek energii na utrzymanie się w ryzach, gdy w środku buzuje. Energia ta kiedyś się zużyje i sił na trzymanie się zabraknie. Wówczas człowiek pęka – jak naciągnięta za mocno struna. Jest to bowiem strategia krótkofalowa. Na moment, nie na życie. Na bardzo trudne czasy, gdy brakuje wsparcia, zasobów, opieki i trzeba po prostu przetrwać. Wtedy, przez tę dłuższą lub krótszą chwilę może nam służyć – ale gdy trudne czasy miną, nie tylko przestaje być pomocna, staje się wręcz szkodliwa.
Jeśli bowiem trwamy w niej uporczywie, kostniejemy. Odcinając sobie dostęp do trudnych doświadczeń i emocji z nich płynących, równocześnie odcinamy się od wszystkich emocji. Nie ma przycisku wyłączającego tylko to, z czym nam nie po drodze, ta strategia nie bierze jeńców.
Zatem przestaję mieć dostęp do wrażliwej, czującej części siebie. Nie pozwalam sobie na poruszenia, na odkrycie swojej delikatności – bo pociągnęłoby to za sobą odmrożenie wszystkiego, co do tej pory udawało mi się utrzymać w skostnieniu.
Czy tak da się żyć? Oczywiście. Mnóstwo ludzi przeżywa tak całe swoje istnienie. Pytanie nie brzmi więc, czy da się, ale czy gra jest warta świeczki? Czy musimy wybierać akurat tę strategię, która pomaga ludziom przetrwać wojny, gwałty, traumy, najgorsze sytuacje? Czy potrzebujemy jej w szkołach, instytucjach, naszym życiu społecznym – skoro jej skutki uboczne działają destrukcyjnie przede wszystkim na nas samych?
“Rozczulanie się nad sobą nikogo do niczego nie zmotywuje”
“Weź się w garść”. Hasło, które może pociągać za sobą sporą dawkę ostrej samokrytyki.
“Co jest z tobą nie tak, nie umiesz poradzić sobie z taką prostą sprawą?”
“Jak będziesz taki miękki, nigdzie nie zajdziesz”
“Wszyscy jakoś dają radę”
“Po prostu zabierz się do roboty, zamiast się nad sobą rozczulać”.
Hasło, które stawia sprawę konkretnie: jesteś w porządku tylko wtedy, gdy coś osiągniesz. Gdy wygrywasz, wybijasz się ponad innych, odhaczasz kolejne cele. Nie wychodzi? Próbuj mocniej. Zawsze można zrobić coś lepiej.
Czy to działa? Znów – krótkofalowo tak, owszem. Potrafimy spiąć się ostrogami i ruszyć galopem ku słońcu na horyzoncie. Niestety, krytyka aktywuje w mózgu struktury związane z reakcją walki/ucieczki. Ta reakcja ma w zamyśle chronić nas przed niebezpieczeństwem, niegdyś rozumianym jako czyhający na nas drapieżnik. Dziś takie ryzyko niemal nam nie grozi, pojawia się jednak inne zagrożenie, dotyczące naszej koncepcji siebie. Kiedy myślę o tym, czego w sobie nie lubię, kiedy oglądam swoją niedoskonałość w towarzystwie własnego krytyka, zaczynam zagrażać sama sobie. Jestem, jak mówi w swoim wystąpieniu Kristin Neff*, zarówno atakującym, jak i atakowanym. Poczucie zagrożenia pociąga ze sobą wzrost kortyzolu i adrenaliny, a utrzymujące się wysokie stężenie tych hormonów jest bardzo obciążające i wyniszczające dla organizmu.
Jednak krytyka/samokrytyka działa nie tylko na jej adresata. Działa na jego otoczenie. Jeśli czuję się gorsza, gdy nie osiągam celów, gdy nie wybijam się ponad przeciętność, jeśli moja wartość jest mierzona za pomocą porównań z innymi, ratunkiem dla mnie może stać się dyskredytowanie tych innych. Podważanie ich wartości, aby podnieść swoją. Stąd już krótka droga do gnębienia rówieśników w szkole, współpracowników czy członków rodziny. To nie musi się wydarzyć, ale może. Im gorzej mi samej ze sobą, tym gorzej mi również z innymi.
“Przyznasz chyba, że życie zawiera stresujące momenty i warto umieć sobie z nimi radzić?”
Przyznam po stokroć. Obawiam się jedynie, że rekomendowane powszechnie strategie odnoszą skutek odwrotny od zamierzonego. Banalna analogia: kiedy chcemy wzmocnić układ odpornościowy dziecka, nie atakujemy go zewsząd, tylko raczej opiekujemy, aby był jak najsilniejszy. Żywimy zdrowo, hartujemy lżejszym ubiorem, przebywaniem na świeżym powietrzu. Bierzemy pod uwagę indywidualne uwarunkowania: kiedy dziecko zdaje się łapać wszystko i zewsząd, pochylamy się nad nim z większą uwagą, aby wesprzeć je jak najlepiej.
Kiedy ktoś zetknie się z chorobą, pielęgnujemy, aby przebył ten czas jak najłagodniej. Podajemy leki, parzymy ziółka, sięgamy do najróżniejszych metod wspomagających powrót do zdrowia.
Jeśli jednak idzie o zdrowie psychiczne, bywa, że mówimy: trudno, niech się uczy.
Nie chce chodzić do szkoły? A kto mnie pyta, czy chcę chodzić do pracy?
Nie dogaduje się z innymi dziećmi? Pewno coś z nim nie tak, musi się dostosować.
Denerwuje się, gdy sprawy idą nie po jego myśli? Lepiej, żeby zaczęło się hamować, bo inni się od niego odwrócą.
To tak, jakbyśmy układowi odpornościowemu powiedzieli: radź sobie, w życiu spotka cię mnóstwo wirusów i bakterii, lepiej się z tym licz.
Tymczasem przygotowanie dziecka do radzenia sobie z wyzwaniami i stresem oznacza stworzenie bezpiecznej przestrzeni do przeżywania wyzwań i stresu. Bezpiecznej, czyli aktywującej inne struktury w mózgu, związane z tzw. układem zaangażowania społecznego. Wielokrotne doświadczanie stresu, lęku, frustracji, porażki, rozczarowania czy smutku we wspierającym towarzystwie bliskich osób stanowi mocną bazę do samoregulacji w dorosłym życiu. Samoregulacji opartej nie na zaciskaniu zębów i niebotycznego wydatku energii na utrzymanie się w ryzach, lecz oznaczającej raczej umiejętność wejścia w różne emocje świadomie, stawienie im czoła i przejście przez emocjonalny tunel**. Zanim jednak będziemy gotowi przejść go samodzielnie, potrzebujemy tysiące razy przebyć go w towarzystwie doświadczonej osoby. Bliskiego dorosłego. Tysiące razy.
W praktyce oznacza to, że dziecko, które zdane jest na siebie, słyszy na przykład: Wszyscy jakoś sobie radzą z matematyką, tylko nie ty. Co z tobą nie tak? Nie umiesz po prostu usiąść i porządnie popracować? To chyba nie jest jakieś wybitnie trudne, trzeba tylko chcieć.
Dziecko zaś, które zostanie otoczone wsparciem, usłyszy raczej: Och, nie poszła ci ta kartkówka tak, jak chciałaś. Przykro mi, wyglądasz na rozczarowaną. Czy chcesz, żebyśmy razem pomyślały, jak ci pomóc w tym, co stanowi trudność?
Co sprawia, że rośniemy w siłę?
To właśnie podejście oparte na empatii wzmacnia naszą odporność psychiczną i uzdalnia nas do stawiania czoła przeciwnościom. Daje bazę, w której nie obawiamy się porażki (co będzie, gdy sobie nie poradzę?), bo efekt naszych działań nie mówi nic o nas jako ludziach. Moja porażka nie oznacza, że jestem porażką. Mój sukces nie oznacza, że jestem sukcesem. Moja wartość nie jest uzależniona od moich osiągnięć – przyniosłam ją na ten świat i jest niepodważalna.
Zgaduję, że niechęć do empatycznego podejścia bierze się z przekonania, że to takie współczujące pitu-pitu. Bez konkretów, bez rozwiązań, z masochistycznym nurzaniem się w trudnych emocjach. To bardzo wypaczony obraz. W tym podejściu jest bowiem miejsce i na informację zwrotną, i na strategie, i na motywację.
Można pomóc drugiemu stawiać czoła wyzwaniom, rozwijać potencjał, osiągać coraz więcej, a jednocześnie mieć na względzie jego wrażliwość, jego dobrostan i poczucie własnej wartości.
Jak piszą siostry Nagosky***: Rośniesz w siłę, gdy jesteś łagodny/łagodna dla siebie.
*The Space Between Self-Esteem and Self Compassion
** i *** Emily i Amelia Nagosky “Wypalenie”
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wpierający i chcesz mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych:
Och, jakie to ważne, co napisałaś!Dziękuję!W mojej pracy często spotykam przekonanie o tym, ze „twardym trzeba być”. Tak wielu dorosłych żyje w ten sposob,że nie wiedzą, że ich dzieci mogą żyć inaczej. Że oni mogą dać sobie łagodność i czułość.
Dziękuję
Jestem przykładem na to, że zamrożenie, zasznurowanie swoich emocji w dzieciństwie skutkuje załamaniem nerwowym i depresją w wieku dorosłym. Dlatego też pewnie instynktownie staram się nie ignorować emocji dzieci i nie zbywać ich tekstem 'ogarnij się’ – no bo jak mają to zrobić? Czasami dorośli nie radzą sobie z emocjami, więc co dopiero dzieci?
Cieszę się, że parę lat temu trafiłam na Dobrą Relację – był to dla mnie początek zmian. Jako rodzina wiele zyskaliśmy 🙂 Dziękuję Gosiu, że jesteś i robisz tyle dobrego! Uściski!
Bardzo dziękuję za ten tekst. Moja refleksja odnośnie tego fragmentu z matematyką jest taka, że jeśli chcemy przygotować dzieci do dorosłego życia, to warto je też wyposażyć w umiejętność towarzyszenia innym w trudnych emocjach, bo to na pewno bardzo im się przyda. Dlatego uważam, że opiekowanie się ich emocjami też przygotowuje do dorosłości i interakcji z innymi. Mam pewne wątpliwości odnośnie sytuacji, gdy dziecko zachowuje się zupełnie nieakceptowalnie (jest w szale, bije, niszczy). Czy unieruchomienie i wyrażenie niezadowolenia, a kiedy się uspokoi rozmowa, nazwanie uczuć jest wystarczające? Przecież jeśli zachowa się tak w społeczeństwie może go spotkać coś dużo gorszego, chciałabym, żeby… Czytaj więcej »
Punktem wyjścia jest świadomość, że dziecko, które nie zachowuje się w pożądany sposób, nie robi tego dlatego, że nie wie, jakie są oczekiwania, ale że nie umie im jeszcze sprostać 🙂
Dziękuję, to bardzo ciekawa uwaga i myślę, że jest tak jak Pani pisze. Mi chodzi o coś trochę innego i spróbuję to opisać. Martwi mnie, że powiedzmy wyjdzie z bliskościowego domu,bliskościowego przedszkola, podstawówki i zdarzy mu się nie zapanować nad sobą (bo nawet dorosłym się zdarza), a reakcja innych też będzie daleka od idealnej, powiedzmy przesadna i może stać mu się krzywda, fizyczna (sturchnie kogoś w złości, a ktoś mu tak przywali, że się nie pozbiera) albo psychiczna (np. taki „resentment”, niszczące rozgoryczenie bo np. nakrzyczał w pierwszej pracy na koleżankę a szef go zwolnił i jak on mógł tak… Czytaj więcej »
Wspierając go w regulacji. Pomagając mu wrócić do równowagi. Ludzie nie demolują kampusów z kaprysu, tylko dlatego, że nie potrafią inaczej przepracować emocji. Wspierając dzieci w świadomym przeżywaniu emocji, pomagamy im wybierać w przyszłości takie strategie, które będą wspierające dla nich i bezpieczne dla otoczenia 🙂
Dziękuję bardzo za odpowiedź, muszę to sobie teraz przemyśleć.
Pani Małgorzato, bardzo dziękuję za tak ciekawy i przede wszystkim merytoryczny wpis.Trafiłam na Pani bloga całkiem przypadkowo, ale od dziś z pewnością będę tu częściej zaglądać.