Pomysł na kurs zaczął kiełkować we mnie kilka lat temu; wtedy jeszcze nie wiedziałam, że coś tam sobie kiełkuje, ale to zupełnie nie przeszkadzało procesowi. Myślę, że konkretnym momentem startu było moje spotkanie ze znajomym, który ogromnie doceniał moją pracę i namawiał usilnie, by znaleźć formę, która umożliwiłaby dawanie światu tego, co daję, szerzej i docierając w takie jego zakątki, w które fizycznie dotrzeć nie zawsze mogę.
I to był właśnie ten moment.
No więc kiełkował sobie ten kurs niespiesznie, wytrwale, między różnymi moimi aktywnościami rósł we mnie i dojrzewał, aż powiedział, że jest już gotowy, by zaprezentować się światu.
Nie miałam żadnych wątpliwości co do tematu. Emocje były moim pierwszym rodzicielskim wyzwaniem i pozostają nim do dziś (pewnie tak już będzie zawsze). Im bardziej je odkrywam i rozumiem, tym większego bogactwa życia, zwłaszcza z ludźmi, doświadczam – od razu wiedziałam, że to jest taki kawałek mojej pracy i własnych przeżyć, którym chcę się podzielić w pierwszej kolejności.
Przygotowanie kursu online (bo o tym mowa) zajęło mi niemal pół roku. Początki były całkiem miłe, łatwe i przyjemne – ot, mapa myśli sprawnie zbierająca treści, które chciałam przekazać, rozpisywanie ćwiczeń, układanie kolejności tematów poszczególnych lekcji, czytanie stosu książek i wyłuskiwanie z nich tej esencji, która wydawała mi się najistotniejsza.
Im bliżej terminu, początkowo wyznaczonego na kwiecień, tym tempo pracy przyspieszało. Pojawiały się jakieś nieujęte w planie drobiazgi, opóźniając różne działania – no, życie w pełnej krasie. Zanim nadeszła wiosna, wiedziałam już, że to będzie raczej przełom maja i czerwca, a i w tym przypadku czeka mnie niezła ekwilibrystyka.
W różnych momentach zniechęcenia i przytłoczenia pracą mailowy kontakt z oczekującymi kursu odbiorcami newslettera Małe Wielkie Emocje był naprawdę zastrzykiem energii. Ich sugestie, podpowiedzi, wskazówki i pytania dawały mi namacalny dowód na to, że chociaż piszę w samotności, a nagrywając filmiki mówię do zimnego oka kamery, to jednak na efekt finalny czekają żywi ludzie z krwi i kości.
Jestem nieodrodnym dzieckiem pokolenia “nigdy dość”, jak pisze Brene Brown*, dlatego rzadko bywam zadowolona z tego, co zrobiłam; przecież zawsze można zrobić coś lepiej. Nie wiem, czy kurs można było zrobić lepiej, czy też nie – nie chcę się nad tym pochylać, bo jestem naprawdę usatysfakcjonowana tym, jak finalnie on wygląda.
Oddaję go w Wasze ręce z pełnym przekonaniem, że jest to najbardziej kompleksowe i wszechstronne moje dzieło w obszarze emocji – nie tyle kurs, ile zaproszenie w pewną podróż. Oprócz podania starannie wyselekcjonowanej wiedzy i odpowiednio dobranych ćwiczeń, zakłada on wspólnotę czujących ludzi, dzielących się wątpliwościami, swoimi dokonaniami i potknięciami, inspirujących się wzajemnie i dodających sobie otuchy. Na tę część kursu czekam najmocniej, tej jestem ciekawa najbardziej.
Z niecierpliwością wyglądam więc czerwca, obwieszczającego start tego czterotygodniowego wyzwania.
Jestem pewna, że w takiej formie kursu znajdziecie coś ważnego dla siebie i zdołacie też dopasować ją do Waszych możliwości organizacyjnych.
Lekcje (nie dłuższe niż 20, a w przeważającej większości trwające ok. 10 minut) można odtworzyć w formie video, lub odsłuchać je jako audio, w drodze do pracy na przykład.
Ćwiczenia można poznawać siedząc w łóżku w piżamie, a wypróbowywać je – gdziekolwiek i jakkolwiek sobie zamarzycie. Kontakt z innymi uczestnikami dostępny w każdej okoliczności przez komputer lub telefon ( z internetem). Z jednej strony będą to więc cztery intensywne tygodnie, z drugiej zaś, elastycznie dopasowane do specyfiki życia każdego uczestnika – rodzica malutkiego dziecka, pracującego rodzica kilkorga dzieci, samotnego rodzica, rodzica mieszkającego na krańcu świata, osoby zawodowo pracującej z dziećmi… Do wyboru i koloru.
A poza tym wcale nie trzeba pracować nad kursem w czerwcu, bo materiały będą dostępne przez okrągły rok, więc naprawdę każdy z osobna decyduje, kiedy i w jakiej formie zabierze się w tę emocjonującą (nomen omen) podróż.
Jestem więc pewna jakości i zadowolona z efektu, a jednocześnie to moje pierwsze takie “dziecko” i jeszcze nie wiem, czego się po nim spodziewać, tak technicznie. Z racji tej inauguracji 😉 postanowiłam obniżyć trochę cenę w stosunku do tego, jak będzie ona wyglądała docelowo, przy kolejnych kursach.
Wszystkie szczegóły, zagadnienia merytoryczne i kwestie techniczne znajdziecie na www.malewielkieemocje.pl. Mam nadzieję, że zechcecie dołączyć do tej przygody; we mnie tymczasem kiełkuje już następny pomysł na kurs online, zaraz po wakacjach. Jeśli więc nie teraz, to może spotkamy się w kolejnych?
* Badaczka, autorka książek, m.in. “Z wielką odwagą. Jak odwaga bycia wrażliwym zmienia to, jak żyjemy i kochamy, jakimi jesteśmy rodzicami i jak przewodzimy”
Również planuję zrobić swój kurs. Dlatego podziwiam determinację i ilość włożonej pracy, która jest jeszcze przede mną. Gratuluję i pozdrawiam.