Wśród licznych pułapek, w które można wpaść w rodzicielstwie, ukryta jest i ta związana z przekonaniem, że sprawimy, aby nasze dziecko nigdy nie przekroczyło pewnych granic.
Dla każdego leżą one oczywiście w innym miejscu.
Moje dziecko nigdy nie użyje wulgaryzmu wobec drugiej osoby.
Nigdy nie przyłączy się do wyszydzania innych.
Nigdy nie będzie kłamać w żywe oczy.
Nie nawiąże wątpliwych znajomości w sieci.
Nie będzie podkradać mi pieniędzy z portfela.
Nie skrzywdzi świadomie innego człowieka/zwierzęcia.
Nie będzie nawoływało do przemocowych zachowań.
Nie będzie całego kieszonkowego przeznaczać na śmieciowe jedzenie rozdawane wszystkim w szkole.
Nie będzie szarpać swojego rodzeństwa za włosy.
Cala lista zachowań, o których wiemy, że są popełniane, ale zupełnie nie chcemy ich zestawiać z własnym dzieckiem.
Bo najpierw chcemy je widzieć jako niewinne, anielskie istoty, a później liczymy na to, że przekazaliśmy im i trwale zaszczepiliśmy system wartości, któremu sami czasem nie potrafimy sprostać.
Aż tu nagle któregoś dnia odkrywamy szokującego smsa, znajdujemy jakiś dowód rzeczowy w pokoju lub dostajemy mniej lub bardziej życzliwą informację o wyczynach naszego potomka.
Jesteśmy jak rażeni piorunem.
Moje dziecko?! To niemożliwe!
Nie tego go uczyłam! Nie to mu pokazywałem!
U nas w domu nie ma takich wzorców!
Od początku tłumaczymy, jak ważne jest mówienie prawdy, mediujemy konflikty, pokazujemy znaczenie empatii wobec siebie i innych. Mówimy o tym i żyjemy tym, więc rzeczy “z listy” nie powinny mieć miejsca!
A jednak mają. Z ogromnym prawdopodobieństwem można założyć, że niemal każde dziecko odhaczy jakiś punkt tego niechlubnego katalogu.
Dzieje się tak dlatego, że dziecko nie jest prostą wypadkową rodzicielskich działań. Jego zachowania zależą od:
- wyposażenia biologicznego (a więc pewnych tendencji i skłonności),
- okoliczności,
- etapów rozwojowych (nawet najrozsądniejszy i najbardziej wyedukowany nastolatek może ulec wpływowi grupy i podjąć nieodpowiedzialne ryzykowne działanie),
- chwilowych emocji
- i mnóstwa innych czynników, które wpływają również na nasze dorosłe zachowania każdego dnia.
Traktowanie dziecięcego zachowania jako wizytówki naszych rodzicielskich poczynań jest nie tylko błędne, ale wręcz szkodliwe: zamiast bowiem wspierać dziecko w trudnym momencie, zaczynamy wymagać, aby właśnie teraz wystawiło nam laurkę i wykazało dojrzałością/empatią czy jeszcze inną cnotą.
Oczywiście, uczenie dzieci pewnych zachowań, norm i obyczajów jest jak najbardziej w porządku. Trudno jednak oczekiwać od roczniaka, któremu dało się właśnie łyżkę i talerz zupy wraz z instrukcją użytkowania, aby natychmiast zaczął się nią posługiwać z gracją angielskiej królowej.
Uczenie się norm społecznych i relacji międzyludzkich wymaga o wiele więcej czasu niż wiosłowanie łyżką w talerzu.
I przy całym wsparciu, jakie twoje dziecko otrzymuje od ciebie, aby wzrastać, rozwijać się i czynić świat lepszym miejscem (chwała ci za to!), jest ono po prostu całkiem zwyczajnym człowiekiem, mimo wszystko.
A zatem będzie czasem ranić, działać pochopnie, ulegać niskim pobudkom, zachowywać się nieodpowiedzialnie, sięgać po zakazane.
I za każdym razem potrzebuje twojej wyrozumiałości płynącej z doświadczenia “też tam bywam”, zamiast oburzenia “tego się po tobie nie spodziewałam!”.
Ostatecznie wszyscy właśnie tego potrzebujemy, gdy powinie nam się noga.
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wpierający i chcesz mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych:
Foto: Unsplash
oj, jak bardzo tak. To jedno z moich ostatnich wyzwań. Rozdzielić moje rodzicielskie działania i doświadczenia moich dzieci. O ileż łatwiej wtedy jakoś reagować, albo inaczej, może nie łatwoej, ale z innego miejsca, w którym nie odzywa się ten chochlik w głowie, który palec kieruje na nas. Oskarżycielsko, oczywiście. I wtedy nie widzę dziecka, jego wyzwania, jego trudności, jego sytuacji, tylko swoje „jak to?”, „gdzie zawiniłam?”, „do czego to doszło?!”, „do czego to dojdzie?” itp… a chcę widzieć dziecko. I okazję do nauczenia się. dla siebie, dla mnie.
Miałam taką sytuację ostatnio, 7 letnia córka ukradła ze sklepu cukierka i została złapana. Poszłyśmy razem zapłacić za niego. Tak zostałam zbesztana w sklepie, że własnych emocji nie mogłam wyregulować przez 3 dni. A później szczerze żałowałam, że chciałam się zachować w porządku w zaistniałej sytuacji.
Dziękuję za to przypomnienie. Trzeba o tym głośno mówić i pisać, chociażby dlatego, że ta wiedza przynosi rodzicowi ulgę.
Zgadzam się z tym, co zostało napisane w tym wpisie. Rodzicielstwo to złożony proces, w którym nie ma miejsca na czarno-białe myślenie. Każde dziecko jest inne i reaguje na różne sytuacje w różny sposób. Ważne jest, aby nie traktować dzieci jak „wizytówek” naszych rodzicielskich umiejętności, ale raczej jako niezależne jednostki, które również uczą się i rozwijają. Nie możemy oczekiwać, że nasze dzieci będą idealne, ponieważ my sami nie jesteśmy idealni. Kluczowe jest wsparcie i wyrozumiałość w trudnych momentach, a nie wywieranie presji i oczekiwania perfekcji.