Kiedy zapytać rodziców, jakie umiejętności chcieliby przekazać swoim dzieciom, w co wyposażyć je na dorosłe życie – padają oczywiście różne odpowiedzi, ale większość związana jest z tzw. kompetencjami miękkimi.
Chcemy, żeby:
- były asertywne,
- były empatyczne,
- znały swoje granice i respektowały czyjeś
- umiały wyrażać emocje
- troszczyły się o innych ludzi
- znały swoją wartość
- miały dystans do opinii innych na swój temat
- potrafiły rozwiązywać konflikty
- autentycznie wyrażały siebie
i tak dalej, w tym duchu.
Pytałam różne grupy warsztatowe o te pożądane umiejętności, i listy za każdym razem wyglądały niemal identycznie. Aż któregoś razu jeden z uczestników przytomnie zauważył, że to jest NASZA rodzicielska lista – odzwierciedlająca nasze pragnienia, nasze deficyty i nasze zmagania.
✅ Bo to my nie mogliśmy płakać, gdy nam było smutno.
✅ Albo złościć się, gdy nasze granice zostały przekroczone.
✅ Lub musieliśmy ustępować “głupszemu” w sprzeczce.
✅ To nam nie wolno było nie pocałować cioci lub powiedzieć babci, że jej zupa jest niesmaczna.
I choć pozycje z listy “co chciałabym przekazać dziecku” są w moich oczach piękne, pomocne i zasługują na pielęgnowanie, to warto mieć wcale nie z tyłu głowy myśl, że one są głównie NASZE. To my odczuwaliśmy tęsknotę za nimi i nabywamy je niemałym wysiłkiem w swojej dorosłości.
Wszystko jest ok, dopóki wykładamy je na stół i zapraszamy dzieci do skosztowania. Gdy sami się nimi karmimy, a dzieci nam w tym towarzyszą i widzą, że to nam służy.
Jednak gdy zaczynamy usilnie namawiać je, lub wręcz wciskać im do gardeł, jest już o krok za daleko.
👉Gdy próbujemy podejść kilkulatka z różnych stron, aby nauczyć go technik samoregulacji.
👉Gdy szkolniakowi perorujemy o tym, jak ważne jest, by miał swoje zdanie, a nie słuchał ciągle kolegów.
👉Gdy wkraczamy między kłócące się dzieci i bez pytania o zgodę zaczynamy mediować ich konflikt.
Gdy tracimy z oczu dzieci, ich wyzwania i ich dążenia, bo na pierwszym planie mamy cele do osiągnięcia i umiejętności do przekazania.
“Mamo, nie chcę słuchać twoich psychologicznych trików” – tak albo podobnie brzmiały słowa jednego z moich dzieci przeżywających jakieś życiowe rozterki. Miałam mnóstwo podpowiedzi i wskazówek, jak mogłoby sobie pomóc w tej sytuacji, ale ono chciało zrobić to po swojemu. Moim zdaniem strategie, po które zamierzało sięgnąć, były nieefektywne i bezcelowe, ale to były decyzje dziecka, a ono potrzebowało ode mnie nie moich doświadczeń, tylko czułej obecności.
Dan Siegel i Tina Payne Bryson w książce “Potęga obecności” piszą już na samym wstępie:
“Jaka jest najważniejsza rzecz, jaką mogę zrobić dla swoich dzieci, by pomóc im odnieść sukces i poczuć się na świecie jak w domu?(…) Nasza odpowiedź jest prosta (choć niekoniecznie łatwa do zastosowania): Bądźcie obecni przy swoich dzieciach”.
Kiedy tracimy z oczu nasze dzieci z ich życiem wewnętrznym, ich wyzwaniami i ich pragnieniami, schodzimy na tę samą drogę, która kiedyś nam samym przysporzyła tyle cierpienia: drogę, na której chcemy dziecko ciosać wedle swojej wizji, wiedząc lepiej, co dla niego jest dobre, i za co nam jeszcze będzie wdzięczne.
Chcąc dobra dla tych, którym towarzyszymy w rozwoju, przede wszystkim otwórzmy ucho, słuchając, jak widzą świat i co o nim sądzą, bądźmy przy nich, gdy w tym świecie szukają miejsca dla siebie – na drugim miejscu stawiając uczenie, przekazywanie i wyposażanie.
Jest spora szansa, że naprawdę będą nam za to wdzięczne.
Jeśli ten tekst był dla Ciebie wpierający i chcesz mnie wesprzeć w pisaniu kolejnych:
Foto: Unsplash
Bardzo dawno mnie tu nie było. A jak już zajrzałam, to się popłakałam. Dzięki. Z głebi serca – dzięki 🙂
Bądźmy obecni❤️
Przydatny tekst, dziękuję! Biorę się za książkę, dzięki za przypomnienie.
Małgosiu dziękuję bardzo. Muszę wydrukować twoje słowa i mieć na biurku pod ręką, żeby wracać do nich i przypominać sobie, o tym co ważne ! ! !