Jest taki sezon na dzielenie się – zwłaszcza w mieście. To sezon przebywania na placach zabaw i towarzyszenia własnemu dziecku w piaskownicy.
– To jest łopatka chłopczyka, oddaj mu – słychać zewsząd, w najrozmaitszych konfiguracjach (wiaderko, grabki, samochodzik etc., i oczywiście może należeć do jakiejś dziewczynki).
A za chwilkę rozbrzmiewa pouczenie:
– Chłopczyk chce tylko zobaczyć, podziel się!
Wprawdzie teraz sezonu placowego nie ma i jeszcze daleko do niego, ale temat jest aktualny calutki rok. Jak sprawić, by dziecko nie wyrosło na egoistę, rozpaczliwie przytulającego przedmioty i krzyczącego „To moje!” ? Jak zachęcić je do dzielenia się z innymi? Ileż jeszcze razy trzeba będzie przypomnieć, pouczyć, nakłonić, interweniować?
Pierwszy paradoks, który zazwyczaj wyłapują sami rodzice, to skłonność do zabraniania swojemu dziecku bawienia się zabawkami innych dzieci przy jednoczesnym naciskaniu, by dziecko pozostawało w gotowości do użyczenia własnego sprzętu każdemu zainteresowanemu. Z tego rozdwojenia wypływa dość jasna zasada: Nie ruszasz tego, co nie twoje i dzielisz się wszystkim, co twoje.
Zasada całkowicie pozbawiona sensu – i zupełnie nieprzydatna w dorosłym życiu. Świat tak nie funkcjonuje, a jeśli nawet mu się zdarza, raczej świadczy to o pewnych zaburzeniach i trudnościach w obronie własnych granic.
No dobrze, zatem co robić? Jak nauczyć dziecko poszanowania cudzej własności?
Dzieci ( i dorośli) oddają to, czym same nasiąkają. Jeśli doświadczają szacunku, będą szanować. Jeśli ich granice są szanowane, będą uważne na granice innych ludzi. Jeśli ich własność jest traktowana poważnie, równie poważnie będą podchodziły do cudzej własności.
Chyba że dopiero uczą się pojęcia moje-twoje. Dzieje się to ok. 2 r.ż. i bywa okresem burzliwym. Dwulatek bowiem uważa, że to, na co spojrzał, należy do niego. Jeśli coś mu się spodobało, jest jego. Jeśli czegoś dotknął, przypieczętował swoją własność.
Nie trzeba z tym nic robić, a usilne tłumaczenia „To jest łopatka chłopczyka, nie możesz się nią bawić” zazwyczaj zaogniają sytuację.
Jeśli więc nasze dziecko sięga po cudzą zabawkę w piaskownicy, a właściciel widzi to i nie reaguje, może nie warto stwarzać problemu tam, gdzie go nie ma? (wielokrotnie jestem świadkiem sytuacji, gdy jakieś dziecko sięga po naszą zabawkę, a moje dzieci milcząco na to przyzwalają – sprawa komplikuje się dopiero, gdy rodzic każe zabawkę odłożyć, bo „to zabawka dziewczynki i nie wolno”). Dla uspokojenia własnego sumienia można przezornie zapytać – Czy to twoja łopatka? Czy Antek może ją na chwilkę pożyczyć?
Wiele dzieci przystaje na tę prośbę i konflikt zażegnany.
A gdy Antek nie chce oddać? Próbujemy często tłumaczyć, że to czyjaś własność i trzeba ją zwrócić. Oczywiście, takie tłumaczenie trochę rozjaśnia świat naszemu dziecku, ale powtarzanie go kilkanaście razy nie polepsza sytuacji. Szkopuł w tym, że dziecko już wie, że trzeba łopatkę oddać – ale nie umie sobie poradzić z emocjami, jakie mu towarzyszą.
I to emocjami warto się zająć.
– Chciałeś się jeszcze pobawić, jest ci smutno, że musiałeś oddać łopatkę?
A czasem nie trzeba słów, wystarczą czułe ramiona, w których dziecko może się wypłakać.
Załóżmy, że to nasze dziecko jest adresatem pytania „Czy mogę pożyczyć?”. Załóżmy, że ma właśnie około dwóch lat i nie chce dzielić się NICZYM z NIKIM.
Nie musi. Ma prawo nie dzielić się. Nawet wtedy, gdy proszący chwilkę wcześniej pożyczył mu nieszczęsną łopatkę.
Jak to, mam mu pozwolić powiedzieć NIE, tak po prostu?
W dużym uproszczeniu – tak. Warto dopuszczać taki rozwój wypadków, choć nie musimy przyglądać się im bezczynnie.
Czasem wystarczy zapewnienie, że chłopczyk pobawi się chwilkę i odda (UWAGA! Raczej w formie pytania „Czy chłopczyk może pobawić się chwilkę, i zaraz oddać?” niż ponaglania „No daj spokój, przecież zaraz ci odda, a ty i tak teraz się tym nie bawisz”).
Czasem wystarczy pytanie, czy jest coś, co nasze dziecko chciałoby pożyczyć koledze („Wiaderko jest ci teraz potrzebne, rozumiem. A czy chłopiec mógłby pobawić się na razie twoją inną zabawką?”).
A najczęściej wystarczy nie robić nic. Dać dziecku prawo do decydowania o swojej własności i szanować to prawo bezwarunkowo. Bez wznoszenia oczu do góry, wzdychania, kręcenia głową. Ma prawo.
Dziecko, które upewni się w tym prawie, prawdopodobnie będzie bardziej skłonne do dzielenia się – bo będzie robiło to z własnej woli, nie z przymusu. Nie – bo tak wypada. Nie – bo będą o tobie źle mówili. Nie – bo nie będziesz miał kolegów.
Będzie to robiło, bo poczuje moc płynącą z obdarowywania innych.
Moja przyjaciółka jest osobą o wielkim sercu i hojnej ręce. Wiele razy widziałam, jak łatwo przychodziło Jej dzielenie się z innymi – dzielenie posiłku na pół, trzebienie szafy, obdarowywanie przedmiotami, ale też swoim czasem, zaangażowaniem, pomocą.
Przypatrywałam się temu, bo moja naturalna skłonność leży na przeciwnym biegunie. Trudno mi było się dzielić, obdarowywać innych tym, co należało do mnie.
Ilekroć jednak doświadczałam radości płynącej z tego obdarowywania i to radości obustronnej, kruszył się mój lód „to-moje-łapy-precz”. To mniej materialnie oznaczało często więcej w relacjach i przekonywało mnie do siebie.
Ale nie nauczyłam się tego dzięki Jej tłumaczeniom, dzięki napomnieniom, wznoszonym do góry oczom i kręceniu głową.
Nauczyłam się, bo zrozumiałam sens.
Czasem słyszę od moich dzieci, że trudno im się dzielić, bo lubią mieć. Nie boję się tego – wiem, że jeśli doświadczą w tym obszarze wolności i sensu, zaczną to robić.
Dlatego, że chcą, nie dlatego, że muszą.
Foto: Unsplash
Czytaj więcej
Najnowsze komentarze