Dzieci są jak gąbki – oddają to, czym nasiąkają. Żeby wiedzieć, czym nasiąkły, nieraz trzeba działać jak zawodowy detektyw. A potem nasączyć gąbkę czymś innym.
Usłyszałam niedawno, jak jakaś matka przekonywała, że widzi różnicę w zachowaniu swej córki, gdy pozwoli jej na zjedzenie słodyczy. Że nerwowa, nadpobudliwa, rozkojarzona, niespokojna jakaś się robi.
Ja u swoich nie widzę tak diametralnych przemian. Nie, żeby byli zawsze nerwowi i niespokojni, nie nie. Jednak nie łączę wzrostu niepokoju z ilością spożytych cukrów.
Łączę z czymś inny natomiast. I teraz – wszyscy zwolennicy tudzież przeciwnicy zdrowego odżywiania etc.!! To nie jest felieton o tym, że cukier szkodzi lub nie szkodzi. To nie moja działka i nie chcę się nad tym rozwodzić.
Ten felieton jest o tym, co w moim odczuciu przeszkadza dzieciom czuć się dobrze. Jest pewnie wiele takich rzeczy, skupię się tylko na tej, na którą mam największy wpływ.
Szukać drugiego dna
Rodzicielstwo ma sporo wspólnego z byciem detektywem. Serio. Kiedyś tego nie wiedziałam i reagowałam bardzo dosłownie na przeróżne sytuacje. Brałam je takie, jakie były. Kiedy syn wykrzyczał, że mnie nienawidzi, analizowałam przez pół nocy swoje macierzyństwo, by nad ranem z rozpaczą przyznać mu rację. Gdy bił siostrę, tłumaczyłam po raz enty, jak to nieładnie stosować przemoc. Gdy po powrocie z przedszkola odstawiał sceny dantejskie, z niepokojem zastanawiałam się, co też w tym przedszkolu się wyrabia?!
A potem nauczyłam się szukać drugiego dna.
Bywają u nas bowiem dni, gdy dzieci od rana drą koty. Kłócą się, biją, wyzywają. Byle głupstwo wyprowadza starszego z równowagi. Drobiazgi powodują płacz u średniaczki. Szlag mnie trafia, bo nie mogę w spokoju zrobić nic, ciągle muszę interweniować, przytulać, pocieszać. I ciągle od nowa. Można tłumaczyć, rozmawiać, pokazywać – jak grochem o ścianę. Co jest?
Otóż…dzieci zachowują się dobrze wtedy, gdy czują się dobrze. Banał. I może denerwować, bo przecież nie jesteśmy w stanie (i nawet nie byłoby to dobre) usłać dzieciom życia różami. To jak sprawić, by czuły się dobrze?
Zrozumiałam to dopiero, gdy zaczęłam przypatrywać się uważnie agresji pierworodnego wobec siostry. Tyle razy tłumaczyliśmy mu, że nie tolerujemy bicia, że są inne sposoby rozwiązywania sporów, tyle razy próbowaliśmy pokazywać, jak można się dogadać z szacunkiem. A on nic. Wkurzy się i natychmiast wrzeszczy, robi groźne miny, straszy ją, ściska za ramię. Wiem, że to bystry chłopak jest, więc czemu nie rozumie?
I w końcu dotarło do mnie. To nie jest jego złośliwość, jego złe wychowanie, jego upór. To jego złe samopoczucie. Odreagowuje to, co go spotkało. Mama nakrzyczy, tata jest nieprzyjemny. Koledzy na podwórku wyśmieją. Nie jest tak sprawny w podciąganiu się na drabinkach, jak by chciał. Czuje się może trochę niekochany, może trochę niepotrzebny. I musi to gdzieś zrzucić, bo go to poczucie przytłacza. Zrzuca więc na nią.
Rozładowywanie zamiast moralizowania
Przestałam tłumaczyć. Nie ma sensu klepać oczywistości. Zaczęłam działać profilaktycznie. Znajduję czas tylko dla niego. Przytulam, rozmawiam, mówię mu, co w nim lubię; czytamy, idziemy na spacer gdzieś przed siebie – tylko ja i on. Naładowuję go na zapas, żeby czuł się jak najdłużej dobrze, i żeby mógł przyjmować przejściowe trudności z pogodą ducha.
Średnia też domaga się regularnie mamy tylko dla siebie. Wystarczy jej wyjście do Tesco na loda – tylko my dwie, ona i ja. Ale nie poprzestajemy na tym, uwielbiamy wspólne rowerowe wycieczki na łączkę za blokiem. I wcinanie suszonych jabłek, gdy słońce praży nam plecy.
Czasem, gdy nazbiera im się trochę więcej emocji, i kipią, proszą tatę „poboksuj się z nami!”. Piętnastominutowe zapasy na podłodze czynią cuda. Nie wierzyłam, i zaczęłam notować. Zapasy w środę – w czwartek T. jest pogodny, zrelaksowany, chętnie pomaga przy nakrywaniu do stołu. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz. Zależność jest prosta i oczywista, nie sposób jej nie dostrzec.
Nie mam całkowitego wpływu na to, czego doświadczają moje dzieci. Ale mam bardzo duży wpływ na to, jak pomóc im się z tym uporać:)
Foto: Unsplash