Czy mieliście kiedykolwiek pokusę, by czegoś dziecku nie dać, nie spełnić jego woli lub zabronić czegoś tylko po to, by poczuło smak życia?
By nauczyło się, że w życiu nie zawsze ma się to, czego się pragnie, by poznało smak porażki i zrozumiało, że nie jest pępkiem świata?
Witajcie w klubie.
Na pierwszy rzut oka wydaje się to bardzo szlachetne, wychowawcze i hartujące. Przecież wypuścimy nasze dziecko w świat, który nie będzie nad nim skakał, warto je przygotować.
Zgadzam się całkowicie. A chociaż nie zawsze tak było, to dziś mam już zupełnie inne pojęcie “przygotowania”.
I myślę, że ilekroć chcemy do czegokolwiek przygotowywać, warto choć mniej więcej znać możliwości dziecka w danym wieku.
Kilkulatek, który ma trudności z przegrywaniem, nie potrzebuje, aby rodzic specjalnie z nim wygrywał, dając mu posmakować porażki. On potrzebuje czasu, bo jego wyższe ośrodki mózgowe są po prostu jeszcze niedojrzałe.
Po pierwsze dlatego, że w trakcie rywalizacji jego mózg nastawił się na osiągnięcie wygranej, a towarzyszące temu pozytywne pobudzenie związane jest z wydzielaniem dopaminy. Gdy zwycięstwo przypadnie komuś innemu, poziom dopaminy spada – nie każdy dorosły potrafi sobie z tym poradzić, tym bardziej zatem nie radzą sobie dzieci.
Po drugie, młodziutki mózg nie dysponuje jeszcze szeregiem doświadczeń pomagających mu zakwalifikować przegraną w grze do mało istotnych wydarzeń. Kiedy podrośnie, nazbiera tych doświadczeń więcej i będzie umiał nadać im odpowiednie znaczenie. Teraz jednak bycie drugim w wyścigu do drzwi jest odbierane w kategorii życiowej porażki – wystawianie go na podobny stres celowo i z premedytacją jest nie tylko niepotrzebne, ale wręcz szkodliwe.
Podobnie sprawa ma się ze spełnianiem dziecięcych żądań. Mam silne doświadczenie, że odmowa jest jak najbardziej ok, jednak istotne są towarzyszące jej intencje.
Jeśli odmawiam, bo zgoda oznacza przekroczenie moich lub cudzych granic, sprawa jest czysta i faktycznie ma walory „edukacyjne”.
Jeśli natomiast odmawiam, żeby dziecko zrozumiało, że świat nie będzie wirował wokół niego i dopytywał, czego mu jeszcze potrzeba, to po prostu szkoda mojego wysiłku (kto kiedykolwiek odmówił czegoś dziecku, wie, o jakim wysiłku mowa).
Takich sytuacji nie trzeba aranżować, one pojawiają się same i to zazwyczaj jak grzyby po deszczu.
Chociażbym nie wiem, jak skakała wokół swojego dziecka, to nie ma możliwości – czasem coś będzie nie po jego myśli. Ułamane ciasteczko. Kolega, który nie chce się bawić. Bajka, która się skończyła. Wiatr, który nie wieje, gdy chcemy puszczać latawca.
Mam silne wrażenie, że w zasadzie nie muszę robić nic. Ani utrudniać, celowo podsuwając niewygodne sytuacje, ani przesadnie ułatwiać, usuwając kłody spod nóg.
Mam tylko pozwolić życiu toczyć się swoim torem i być jak przystań, do której dziecko wraca, by zaczerpnąć sił, znaleźć ukojenie.
Pocieszam nie roztkliwiając się “mój ty pysiaczku, biedulku, jakie to niesprawiedliwe, chodź do mamuni!”, tylko rozwierając szeroko ramiona i cierpliwie wysłuchując.
Nie muszę się martwić, że wychowam człowieka niezaradnego i niesamodzielnego. Za kilka tygodni będę obchodzić pierwszą dekadę swojego rodzicielstwa i puchnę z radości, obserwując zaradność i samodzielność całej swojej trójki – oczywiście adekwatną do wieku, a jednak rozwijającą się systematycznie.
Wyrastają z nieakceptowania porażek. Z nieradzenia sobie z emocjami. Z nieprzyjmowania odmowy.
Wyrastają z tego wszystkiego jak z zeszłorocznych butów i wcale nie muszę im na siłę napychać w te buty papierowych kulek, ani przesadnie ich zasznurowywać. To się dzieje poza mną.
Swoje zadanie widzę jako rozumienie, że to dla nich trudne, z towarzyszącą temu świadomością, że to minie. Dopiero wtedy mogę prawdziwie wspierać.
Foto: Unsplash
Baaardzo dziękuję za ten artykuł. Uświadomiłam sobie, że nie jestem osamotniona w takim myśleniu. Być może nawet jestem normalna 😉 A już miałam wątpliwości. Wmawiano mi, że krzywdzę swoje dzieci narażając je na brutalne zderzenie z rzeczywistością, że powinnam notorycznie odmawiać im wszystkiego dla „zasady”. Żeby wzmocnić, udowodnić kto tu rządzi, zahartować…
Wspierać, nie rzucać kłód pod nogi. Wysłuchać i wytłumaczyć adekwatnie do wieku. I każdego traktować indywidualnie biorąc pod uwagę wiek, charakter i temperament dziecka…
Ufff…
Dziękuję
„Być może jestem normalna” – nie wiem, czy jesteśmy normalni, ale z pewnością jest nas sporo 😉
Tak! To są te cudowne chwile, kiedy się siedzi z rozdziawioną buzią na widok dziecka, które nagle maszeruje z poduszką pod pachą do swojego pokoju, stwierdzając, że nie będzie już więcej z nami spało. Albo gdy nagle wstaje w sobotni poranek i dumnie robi dla całej rodziny śniadanie. Albo gdy nieoczekiwanie stać je na gest empatii w sytuacjach, w których wcześniej było w stanie zachłannie myśleć tylko o swoich potrzebach. Staram się pielęgnować wspomnienia takich chwil – zwłaszcza wtedy, kiedy trudno nie mam cierpliwości i trudno mi czekać na kolejny przejaw gotowości na coś, na czym mi bardzo zależy. Na… Czytaj więcej »
Wiele już doświadczyłam, ale dziecka maszerującego z poduszką do swojego łóżka – jeszcze nie 😉
Zawsze uderza mnie to, że rodzic pisze, ze ja chcę aby moje dziecko było takie, aby było silne, zaradne, nie typ ofiary itd itd generalnie na plus, na pozytyw.. Mamy takie oczekiwania wobec naszych dzieci. A będziemy wygrywać z nim w warcaby, albo przegrywać, trzeciego wyjścia nie ma, chyba… Na szczęście jest Życie właśnie, które wszystko prostuje. Bo nasze dziecko będzie takie jakie bądź, częściej niż nam się wydaje. I nasze życzeniowe podejście wiele tu nie zmieni, choćbym się dwoila i troila. I chyba rąk jest najlepiej. Bo wtedy musimy stawić czoła, tym mniej fajnym rzeczom też. Jako my rodzice.… Czytaj więcej »
To przyjmowanie dziecka takim, jakie jest, wydaje mi się jedną z trudniejszych rzeczy. I najistotniejszych w rodzicielstwie.
Jak poetycko: „Mam tylko pozwolić życiu toczyć się swoim torem i być jak przystań, do której dziecko wraca, by zaczerpnąć sił, znaleźć ukojenie.” 🙂
I jak prawdziwie….świetna metafora najważniejszego – akceptacji dziecka takie, jakie jest, a w zasadzie nie tylko dziecka, ale wszystkiego w życiu 🙂