Są bezwzględnie szczere. Trafiają prosto w punkt, potrafią odkryć najgłębiej skrywane tajemnice, niefrasobliwie wydobywając je na światło dzienne. Moje dzieci.
Kupuję pieczywo w naszym ulubionym sklepiku:
– A uśmiechy to dzieci mają za Panią chyba, nie? Pani zawsze taka uśmiechnięta – zagaduje mnie przesympatyczna sprzedawczyni.
Zanim zdołam cokolwiek odpowiedzieć, ubiega mnie syn.
– Nie, mama tylko się uśmiecha zawsze, gdy kogoś spotka. Tak poza tym, to nieczęsto.
Kiedy siadam przy laptopie, nie mija pięć minut, gdy obok mnie pojawia się któreś z dzieci.
– Mogę zagrać? – pyta z nadzieją.
– Później. Teraz ja coś tu robię – odpowiadam.
– Ty ciągle siedzisz przy kompie! Dorośli siedzą tyle, ile chcą, a dzieci króciutko! To niesprawiedliwe! – oburzenie sięga zenitu.
Po niełatwym poranku wybieram się z dziećmi po zakupy. Niestety, wyprawa też nie należy do przyjemnych – ciągle ktoś jęęęczy, że coś chciał/nie chciał, coś się gubi, coś niechcianego znajduje, zimno, głodno i do domu daleko. Gdy docieramy na pocztę, nerwy mam już na postronku. Staję w kolejce, a najmłodsza bawi się pocztowym długopisem – odchodzi z nim od stolika tak daleko, jak pozwala jej mocująca długopis sprężynka, po czym puszcza go obserwując z zachwytem powrotny lot długopisu. I znów. Próbuję zwrócić jej uwagę, ale nie słyszy. Wydzierać się nie zamierzam, już to zresztą zrobiłam, gdy dzieci władowały się na pocztę nie zwracając uwagi na wychodzących z niej ludzi – popychając, tarasując drogę. Odpuszczam, wystarczy mi upokorzeń.
Stoję jednak zrezygnowana z miną bardzo nieprzysiadalną. Nie przeszkadza to mojemu synowi zapytać z troską:
– Co ci jest, mamo? Źle się czujesz?
– Mam wszystkiego dość – odpowiadam tonem konającego.
– To akurat nic nowego. Ty masz często dość – stwierdza moje dziecko zupełnie niezłośliwie. I zupełnie serio.
Mogłabym mnożyć, ale nie będę się zbytnio obnażać. Faktem jest, że moje dzieci znają mnie na wylot i zupełnie się z tym nie kryją.
Jest i druga strona medalu. Na szczęście. Któregoś dnia, gdy byłam bardzo niezadowolona z tego, w jakim duchu komunikowałam się od rana z dziećmi, trochę sobą zgorszona i bardzo, bardzo smutna, syn przyszedł do mnie i powiedział z miłością:
– Mamo, nie martw się. Jesteś dobrą mamą, tylko po prostu potrzebujesz urlopu.
Całe szczęście, że dziecięca prawda jest bezlitośnie naga, ale nie zawsze bywa okrutna 🙂
Foto: Unsplash
ładne
No przecież widzę Pani zdjęcie tam u góry po lewej – z uśmiechem 🙂
Uśmiechnęłam się i ja, bo przypomniałam sobie, że ja także uwielbiałam tę zabawę z pocztowym długopisem… 😉
Z tym długopisem….. Wstyd się przyznać, ale ja mając grubo dwadzieścia parę lat bawiłam się tak podobnie w banku i nawet przyszła mi do głowy myśl, aby niepostrzeżenie sprężynką w panią obok wycelować, bo zbyt długo sprawy swoje załatwiała i tamowała kolejkę…..
Ciekawe do kiedy trwa taka szczerość u dzieci 🙂
Pewnie do momentu, w którym mówienie prawdy przestaje się opłacać 😉
super 🙂 bardzo się – w sensie siebie- odnalazłam w Twoim opisie… wprawdzie tylko jedna ma latorośl tak mnie obnaża, ale druga rośnie i czuję, że jak tylko nauczy się mówić, to tylko prawdą, nagą – a jakże!, będzie w mamę trafiać.
pozdrawiam, podczytuję, podziwiam!
chciałabym takie to ostatnie COŚ usłyszeć kiedyś 😉
Zabójczo podnosi mnie na duchu, że taka oczytana, wykształcona i obcykana w temacie wychowywania dzieci matka też ma ludzkie reakcje:) To bardzo pocieszające! Ja bije rekordy irytacji i frustracji przy synach i wtedy myślę, że to takie nieodpowiednie, nie na miejscu i w ogóle be… a tu masz. Nawet najlepszym się zdarza:)