Kto ma dzieci, ten wiadomo, co ma. Wieczny bałagan. Pal sześć, gdy ten bałagan dotyczy tylko dziecięcego pokoju – przy małych dzieciach porozrzucane przedmioty są śladami ich całodziennej trasy po domu.
Trasy pokonywanej wytrwale za rodzicem. Zatem kuchnia, przedpokój, wszystkie pokoje, łazienka dokumentują aktywność dziecka przez cały dzień.
Zanim zostałam mamą, byłam pedantką. Chyba wciąż nią jestem, tylko standardy znacznie się obniżyły.
Cóż z tego, skoro moje dzieci wciąż uważają je za wyśrubowane.
– Chyba czas posprzątać na biurku, bo tam już się nie da pracować – zagaduję przyjaźnie. Zagadnięte dziecko rzuca okiem we wspomniane miejsce.
– Mamo, tam przecież jest porządek! Moim zdaniem.
Jeśli wygląd biurka odzwierciedla stan umysłu, to faktycznie lepiej, gdy jest na nim niemal wszystko. Czyste biurko byłoby wręcz niepokojące.
Reasumując – dość szybko odkryłam, że problem nieporządku nie jest problemem moich dzieci. Jest tylko i wyłącznie moim problemem – tzn. tylko dla mnie stanowi jakąś trudność.
Zatem to w moich rękach leży zachęcenie ich do włączania się w porządki.
Oczekiwanie, że będą o tym pamiętały same i akurat wtedy, kiedy uważam, że powinny pamiętać, oznaczałoby kopanie się z koniem. Bo one pamiętają, ale zdecydowanie za rzadko w mojej ocenie.
I dlaczego w zasadzie to one miałyby przejąć moje patrzenie na bałagan/porządek, a nie ja – ich?
Lubię szukać równowagi, więc i w tym obszarze chciałam do niej dążyć. Pokazać dzieciom, że dbanie o porządek ma swój sens, a jednocześnie uszanować ich prawo do zagospodarowywania ich własnej przestrzeni według ich własnego pomysłu.
Dzisiaj ta równowaga wygląda mniej więcej tak:
Przestrzeń wspólna
Części wspólne mieszkania wymagają zachowania moich obniżonych standardów. Podłogi nie są zasłane zabawkami, kanapy pełne okruszków, a stół w kuchni zastawiony naczyniami po posiłku. Dbanie o tę przestrzeń jest zadaniem dla nas wszystkich. Oczywiście oznacza to, że kilkanaście razy dziennie przypominam:
– Zostawiłaś książkę w kuchni, mogłabyś ją zabrać?
– Twój długopis.
– Proszę, schowaj buty do szafki.
Przypomnienia najczęściej spotykają się z akceptacją. Nie jakąś wściekle radosną, ale jednak. Wobec tego, kiedy akceptacji zabraknie, w zależności od sytuacji:
Ponawiam prośbę – pytając, kiedy dziecko odniesie daną rzecz (co ciekawe, odpowiedź “NIGDY” padła może kilka razy. Zazwyczaj słyszę konkret – a jeśli konkret jest zbyt odległy w czasie, pertraktujemy); podkreślając, że zależy mi na tym, aby zabawka wróciła na swoje miejsce.
Zostawiam tak, jak jest. Czasami wcale nie zależy mi tak mocno, żeby wchodzić w jakieś szczegółowe dialogi, tłumaczyć, szukać rozwiązań etc. Wiem, że za godzinę-dwie moja prośba spotka się z bardziej życzliwym przyjęciem, a i ja będę miała więcej siły, by dać wyraz temu, jakie to dla mnie istotne.
Odnoszę sama. Jakoś nie przeraża mnie perspektywa wychowania w ten sposób leni i flejtuchów. To nie jest w końcu tak, że cały dzień biegam dokoła nich i ich oporządzam. Czasem jest mi po drodze wziąć jakąś rzecz i ją zanieść na miejsce. Czasem sama mam dość swojego napominania “Odnieś kubek, zabierz skarpetki, odłóż książkę”. Nie, nie robię tego z bezsilności i rezygnacji. Mam poczucie, że skoro sprzątanie leży tak daleko od dziecięcych zainteresowań (czasem wydaje mi się, że nawet nie zauważają, kiedy potykają się o własne zabawki), a jednak wchodzą w to i sprzątają, to czasem mogę sobie i im odpuścić. Robię to z całkowitym przekonaniem i w zgodzie ze sobą.
Przestrzeń osobista
Tyle odnośnie przestrzeni wspólnej. Co w przypadku osobistej przestrzeni każdego z dzieci?
Tę przestrzeń osobistą wyrażają ich biurka, łóżka i szafy z ubraniami. To taka bardzo indywidualna ich strefa. I tutaj chyba mi najłatwiej. Ja nie pozwalam sobie zaglądać do szaf i komentować tego, w jaki sposób przechowuję ubrania. Moja szuflada z papierami to moja szuflada i mój porządek/bałagan, w zależności od interpretacji.
Czy to znaczy, że do tej dziecięcej strefy indywidualnej w ogóle się nie zapuszczam? Skąd. Przecież nie zostawię czterolatce na głowie obowiązku samodzielnego utrzymywania porządku w szafie z ubraniami. Sprzątam tam za nią. I z nią. Bo poszanowania tej ich przestrzeni nie odbieram w kategoriach “wszystko albo nic”. Albo zmuszam do sprzątania, albo zupełnie odpuszczam. Pewnie, idealnie byłoby powiedzieć “Proszę posprzątać”, po czym przyjść po jakimś czasie na kontrolę.
Niestety to nie działa w ten sposób – zatem kiedy widzę, że przydałyby się porządki, proponuję swoją pomoc.
Do tej pory przyjmowana była z wdzięcznością, a wspólne sprzątanie – odbierane przez dzieci jako fascynujące współdziałanie. Z zaciekawieniem przyjęłam więc fakt, że starszaki nie dopuszczają mnie już do swojej przestrzeni osobistej i wolą sprzątnąć ją same. Potrzebują jedynie przypomnienia.
Wspólna przestrzeń osobista
Czyli pokój dziecięcy, ogromny i zajmowany przez całą trójkę (na ich własne życzenie). To najtrudniejszy temat dla mnie, bo wiąże się z nieustannym “Ja się tym nie bawiłem/ja tego nie rozrzuciłam”.
Ja też nie, i chociaż wchodząc do ich królestwa potrafię zamknąć jedno oko, a drugie porządnie zmrużyć, to i tak w którymś momencie wszelkie granice zostają przekroczone i wymagana jest interwencja.
Dlaczego zatem nie uczyłam ich, aby sprzątali po jednej zabawie, zanim zabiorą się za kolejną?
Bo szybko okazała się to rada tyleż logiczna, co niepraktyczna. Przynajmniej przy trójce dzieci. Musiałabym chyba non stop stać na straży i kontrolować każdą braną do ręki zabawkę.
Nie wspominając o tych zabawach, które zajmowały dzieci na długie godziny i angażowały połowę posiadanego przez nie sprzętu.
Przeszliśmy zatem na tryb sprzątania wieczornego, które wspaniale wpisywało się w rytuały przed zaśnięciem.
Sprzątanie-kolacja-mycie- spanie.
W tych rytuałach kluczowa jest obecność rodzica.
W tej chwili nie jest już dla mnie ważne, czy mogłabym wywrzeć na swoich dzieciach większy nacisk, aby zajmowały się tym samodzielnie. Kiedyś próbowałam. Nakazami (Masz w tej chwili się umyć!). Groźbami i straszeniem (jeśli nie sprzątniesz zabawek, zabiorę ci je!). Manipulacją (Poczytam ci do snu, ale musisz posprzątać).
Czasem działało, a częściej nie. Dzieci sprzątały ze łzami w oczach, przestraszone, zestresowane.
Nie o to mi chodziło. Chciałam im przede wszystkim pokazać, że porządek ma swój cel i jest pomocny. Wychodziło zupełnie inaczej.
Przyjęłam, że ta nauka trwa dłużej, niż zakładałam, i wymaga mojej pomocy. Początkowo większej, z czasem coraz mniejszej – ale jednak. Zachęcenia, zmotywowania, trochę zabawy, współdziałania.
Przyjmuję to, bo pamiętam o celu, który mi przyświeca. I chyba póki co idziemy dobrą drogą – coraz częściej słyszę z ich ust: “Mamo, zobacz jak tu fajnie, kiedy jest porządek!”.
Foto: Unsplash
Gosiu, ależ trafiłaś w moją dzisiejszą melodię. Tekst bardzo wspierający, pozwolił mi poukładać temat.
Dziś doświadczyłam wspaniałej rzeczy. Mój pięciolatek zrobił sobie kolację, posprzątał składniki, zjadł i powiedział: „Jeszcze to po sobie posprzątam”. Po czym z zadowoleniem potarł rękę o rękę w geście zadowolenia ze zrobienia dobrej roboty 🙂 A o porządek go zupełnie nie musztruję. Mam poczucie, że dzieci do tego dorastają.
U nas we wspólnej przestrzeni funkcjonuje zasada: „coś przychodzi-coś wychodzi”. Często się sprawdza, chociaż czasem potrzeby są inne. Wtedy odpuszczam.
Ekhem, jako osoba mało pedantyczna nie mam żadnego problemu z bałaganem dziecięcym. Mam problem z histerią „Zgubiłam zeszyt do angielskiego i to na pewno ty mi źle położyłaś!”
A wieczorem doskonale sprawdza się zasada bezpieczeństwa – podłoga i okolice łóżka mają być puste, bo przecież w nocy nie chcecie połamać sobie różnych elementów ciała. Często przeradza się to w ogólne porządki ale bez przymusu szczególnego.
Również należę do osób, które lubią ład i porządek. W takim przypadku w sytuacji pojawienia się na świecie dziecka – lub tym bardziej – dzieci obniżenie standardów i po prostu odpuszczenie na kilka lat to chyba zdrowa konieczność. Wydaje mi się, że sporo mam, ma z tym problemy i szuka odpowiedzi na pytanie – jak doprowadzić mieszkanie do ideału w kwadrans – i tym podobne. Co mnie osobiście doprowadza do irytacji. Mam ochotę powiedzieć – odpuść. Jasne, że fajnie wykształcić w dzieciach zamiłowanie do porządku, ale jeśli akurat nie dajesz dardy – odpuść. Sprzątanie i porządek nie są najważniejsze i… Czytaj więcej »
Dzięki za wartościowy artykuł w tym kolejnym ważnym dla rodzica temacie.
Wydaje mi się że układ mieszkania może być tu istotnym czynnikiem.
W przypadku gdy np w domu jest duży salon na parterze i malutkie sypialnie na piętrze dzieci naturalnie chcą bawić się w części wspólnej. Ich pokoje mogą być za to wolne od bałaganu bo dzieci nie są zainteresowane zabawa w tych przestrzeniach.
To chyba jeden z najczęstszych powodów do rodzinnych kłótni z dziećmi – bałagan i brak chęci do sprzątania, co kończy się kapitulacją rodziców i wyręczaniem z obowiązku 😉
Też mam trójkę dzieci i o ile uszanowanie tej przestrzeni wspólnej idzie nam dość dobrze (dzieci raczej odnoszą bez przypominania swoje kurtki i rzeczy, gdy im przypomnę zabiorą swoje zabawki z innych pomieszczeń, odnoszą naczynia po posiłku), o tyle ich pokój to strefa pandemonium. Rozwiązujemy to w ten sposób, że… mocno ograniczyliśmy ilość zabawek. Ogólnie doszłam do tego, że znaczącą przyczyną bałaganu w pokoju dziecięcym jest to, że w pewnym momencie w szale zabawy dzieci już nie umieją opanować zabawek, które mają. Teraz, kiedy mają ich dużo mniej (co wcale nie znaczy że bardzo mało: pudło samochodów, pudło zwierząt, pudło… Czytaj więcej »
To najcudowniejszy wpis jaki w życiu czytałam <3 Bardzo dziękuję, bo wiele mi dał. Niech tylko ktoś wyjaśni mojej mamie te zasady 😉