Warszawa przywitała nas (na konferencję pojechałam z koleżanką) poślizgową mżawką, robotami drogowymi na trasie, którą chciał nas poprowadzić GPS oraz brakiem miejsc parkingowych. I przez to wszystko spóźniłyśmy się całkiem niemało na pierwszy panel, poświęcony promocji karmienia piersią w Polsce.
Nie szkodzi – nawet ten kawałek, na którym udało mi się być, dał mi trochę przemyśleń.
O tym, że systemowa promocja karmienia piersią w Polsce jest przestarzała, odrealniona i szczątkowa.
O tym, że możemy zmieniać system, zamiast tylko na niego narzekać.
O tym, jak ważne są grupy wsparcia i inicjatywy oddolne, niosące konkretną pomoc mamom, które natrafiają na trudności w karmieniu własnego dziecka.
O tym, że chyba żyję w innym świecie (to pojawiło się przy okazji statystyk – karmić piersią po porodzie zaczyna 90% matek, po 6 miesiącach karmi tylko 10%. W moim otoczeniu proporcje te nie zmieniają się tak drastycznie i chociaż niby o tym wiedziałam, to i tak statystyka mnie zabiła).
Ale przede wszystkim myślałam o tym, jak inaczej wyobrażałam sobie uczestników panelu (tych, z którymi „zetknęłam się” wcześniej – poprzez książkę ich autorstwa czy wirtualne „mijanie się” na facebooku). To był zresztą bardzo ważny dla mnie aspekt konferencji – spotkania na żywo z ludźmi, których dotąd spotykać mogłam tylko wirtualnie. Aż żal, że to spotkania takie krótkie, przelotne, jakby urwane.
Panelem, który najbardziej mnie poruszył, był ten o budowaniu bliskości z dziećmi z wyzwaniami rozwojowymi. Historie gości, ich doświadczenia, emocje, które towarzyszyły przywoływaniu wspomnień – dobitne. Zabrakło czasu, by dotknąć kwestii komunikacji personelu medycznego z rodzicami – a mi zabrakło też go na przyjrzenie się kwestii wychowywania, i być może obalenia mitu, że rodzicielstwo bliskości, wychowanie bezwarunkowe i podążanie za dzieckiem jest możliwe również wtedy, gdy dotyczy dziecka z wyzwaniami rozwojowymi.
Zresztą tak samo, jak w przypadku rodzin wielodzietnych. Wyświechtany argument, że to wszystko piękne, jak się ma jedno, spokojne i zdrowe dziecko, powinien wreszcie zostać wdeptany w ziemię – bardzo liczę na kontynuację tematu za rok:)
Z poprzedniej konferencji przywiozłam myśl, która towarzyszyła mi przez cały rok (o tym za chwilę). Teraz było podobnie. Agnieszka Stein przytoczyła stwierdzenie Carlosa Gonzaleza (autora książki „Moje dziecko nie chce jeść”), że poradniki dla rodziców dzielą się na te, które uważają, że dziecko jest złe, i te, które uważają, że dziecko jest dobre. Uzupełniła je myślą „poradniki dzielą się też na te, które twierdzą, że rodzice są źli i te, które twierdzą, że rodzice są dobrzy”. Bingo. Plus stwierdzenie, że rodzice bliskościowi dają swoim dzieciom cenny dar zrozumienia, akceptacji, usprawiedliwiania i zakładania, że dziecko zachowuje się najlepiej, jak potrafi. A jednocześnie odmawiają tego daru sobie samym, piętnując swoje niepowodzenia, potknięcia, będąc nazbyt krytycznymi dla swoich niedociągnięć. Myślę, że jeśli gdzieś brakuje równowagi, to właśnie w tym obszarze najmocniej – i sama chcę też pamiętać o tym w swoim pisaniu.
Perełką, którą przywiozłam sobie rok temu, było stwierdzenie Searsów, autorów terminu „attachment parenting” (rodzicielstwo bliskości): Rodzicielstwo bliskości jest dawaniem dziecku narzędzi, aby mogły one odnieść w życiu sukces. Sukces zaś według Searsów nie polega na tym, by zdobyć wykształcenie, dobrą pracę, zrobić karierę, lecz mierzony jest ilością osób, którym pomagamy tym, co robimy w naszym życiu. Tę perełkę odświeżyłam sobie przy okazji wieńczącej konferencję ceremonii przyznania Lauru Bliskości – wyróżnienia honorującego osoby promujące filary rodzicielstwa bliskości.
Czuję się zaszczycona, że jeden z nich trafił do mnie – zaszczycona, doceniona i utwierdzona w myśli, że to, co robię, ma sens i jest ważne. Czuję się też zobowiązana, by robić jeszcze więcej i docierać dalej. Nie po to, by otrzymywać nagrody, lecz by odnosić ten sukces, o którym mówili Searsowie.
Chciałabym napisać trochę o panelu, w którym brałam udział – niestety, nie tylko subiektywnie wydawał mi się zbyt krótki – on po prostu taki był. Właśnie wtedy, gdy rozmawiało nam się najfajniej (zasiadałam w nim obok Reni Jusis i Hanny Zielińskiej, dziennikarki), gdy na sali zaczynała się dyskusja, do której uczestnicy ustawiali się w kolejce do mikrofonu – niedomówienia organizacyjne spowodowały nagłe zakończenie tej części konferencji. Szkoda.
Cieszę się jednak, że głos zdążyła zabrać uczestniczka, która jest już babcią – pierwsze dziecko urodziła w latach 70. i była mamą bliskościową wbrew temu, co w tamtych czasach zalecano. Bardzo mnie wzruszają takie historie, ukazujące moc rodzicielskiej intuicji. Ja swoją musiałam budzić dość długo, stał za tym szereg osób i wydarzeń – dlatego z podziwem patrzę na tych, którzy korzystają z niej nawet wbrew osobom i wydarzeniom 🙂
Wracamy późno, jednak bezpiecznie. Naładowane przeświadczeniem, że podejście bliskościowe ma sens, procentuje w przyszłości i nie wymaga wcale wysiłku, z którym się czasem kojarzy.
Największy atut konferencji.
Foto: Unsplash
Po pierwsze gratuluje wyróżnienia- należy się w pełni:)
Nowa strona przejrzysta i uporządkowana. Na plus:)