Bywa, że miłość do jednego z dzieci jest kłująca. Niby wiemy, że gdyby cokolwiek, to skoczymy za nim w ogień, ale na co dzień relacja z nim sprawia nam wiele trudności.
Bywa, że nie zawsze tak było. Może kiedyś było łatwiej, a potem pojawiło się rodzeństwo – słodki, rozkoszny noworodek o potrzebach ograniczonych do nakarm, przewiń, przytul. A tymczasem starszak puszczał głośne bąki, dłubał w nosie, krzyczał, rzucał zabawkami i płakał niemal bez powodu.
A może właśnie było na odwrót. Rodzeństwo, które się pojawiło, przegrało z pierworodnym – ograniczone ściśle do fizjologii nie umiało zaoferować rodzicowi żadnej intelektualnej rozrywki, odbierało natomiast sen w nocy i względny spokój w ciągu dnia. Więź między nim a rodzicami poddawana jest nieustannym próbom.
A może i bez związku z rodzeństwem – po prostu w którymś momencie, jakoś niepostrzeżenie, drogi im się rozjechały. Dziecko rosło, stając się coraz bardziej niezależne, samodzielne – zaznaczało swoją odrębność dość intensywnie. I może w tych codziennych przepychankach, miniwojnach, potyczkach, pyskówkach i cotamjeszcze – gdzieś utonęła ich relacja.
Mogło też być tak, że dziecko było lustrzanym odbiciem rodzica, ukazując mu wyraźnie to wszystko, czego rodzic w sobie nie akceptował, to wszystko, z czym przez lata walczył.
A może było jeszcze inaczej. Nieistotne.
Jakkolwiek było, jest trudno. Mimo szczerych chęci zbudowania relacji, odnalezienia drogi do siebie, większość prób kończy się podobnie. Rodzice i dziecko wychodzą pokłuci. Pretensjami, oskarżeniami, nieakceptacją.
A niedaleko mają przecież to drugie dziecko, takie łatwe do kochania. To, które jest zawsze zadowolone, uśmiechnięte, pogodne, chętne do współpracy, radosne. Sama słodycz.
Jak oni mogą być tak różni od siebie?!
Rodzice niechętnie przyznają się do tego, że tak jest. Sami przed sobą ukrywają tę prawdę o kłującej miłości. Przecież rodzic zawsze kocha swoje dziecko – jeśli mi jest tak trudno, co ze mnie za rodzic?
Tymczasem w takim układzie traci nie tylko “trudne” dziecko, ale i sami rodzice – a także rodzeństwo.
Zwłaszcza rodzeństwo, bo jego krzywda jest taka nieoczywista – przecież rodzice ubóstwiają je, ono jest im pociechą.
Ano właśnie. Jest im osłodą po trudach skomplikowanej relacji z bratem/siostrą. Ma im dostarczyć przyjemności, zapewnić, że rodzicielstwo to najlepsze, co ich spotkało, a oni sami są całkiem fajnymi rodzicami.
Zatem nie ma miejsca na pokazywanie siebie, swojego niezadowolenia, gorszego humoru, rozładowanie emocji. A jeśli nawet się zdarzy, trzeba potem nadrobić. Ukoić rodziców.
Sytuacja wygląda patowo, ale nie musi taką być. Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, czuje ogromną ulgę dowiadując się, że to, co czują, czego doświadczają, zdarza się i innym. Całkiem często.
A więc nie jestem może takim potworem?
Nie, nie dajcie się na to łapać. Ugrząźnięcie w poczuciu winy i wyrzutach sumienia, z których będziecie usiłowali wydostać się przez okazjonalne, dość desperackie próby wynagrodzenia temu “trudnemu” dziecku. A to wycieczką tylko we dwoje, a to przymykając oko na jakieś występki, a to pozwalając na coś, na co rodzeństwu w tym wieku i podobnych okolicznościach nie pozwolilibyście zapewne.
Tylko, że dzieci nie dają się oszukać. Doskonale czują, że nie są kochane tak, jak potrzebują. I potwornie zazdroszczą rodzeństwu tej łatwości w relacji z rodzicami.
Jeśli chcemy cokolwiek zmienić, to nie udając, ale przyznając otwarcie jak jest. Przyznając to przed samym sobą, nie przed dzieckiem.
Tak, jest mi trudno je kochać, bo….
Ale jednak wiem, że gdyby cokolwiek, skoczę za nim w ogień.
Nie chcę przerzucać ciężaru tej relacji na rodzeństwo, usiłując uzyskać od niego potwierdzenie siebie jako rodzica – które ta kłująca relacja wciąż we mnie podkopuje.
Jeśli to może pomóc, warto porozmawiać z kimś dorosłym, wylać swoje tęsknoty, obawy, żale, frustracje. Nie z dzieckiem. Ani tym “trudnym”, ani tym “łatwym”.
A kiedy emocje trochę opadną, na chwilę (bo pojawią się pewnie jeszcze nieraz), warto głęboko zastanowić się, co lubię w tym konkretnym dziecku. Nic? A co podobało mi się kiedyś?
Czego nie lubię i dlaczego? Może to przejściowe, związane z dorastaniem i potrzeba cierpliwości, aż minie? A może to coś, co mam w sobie i mnie drażni, dlatego nie akceptuję tego u dziecka? Może łatwiej będzie mi to przyjąć, gdy zrozumiem, skąd pochodzi?
Może to wystarczy, może nie – i przyda się spotkanie z kimś, kto pomoże profesjonalnie. Niezależnie od tego, pierwszy krok musimy zrobić sami – przyznać się do kłującej miłości i uwolnić dzieci od odpowiedzialności za nią.
A zaraz potem przestać się oskarżać. Kłująca miłość wciąż jest tabu – gdyby tabu upadło, zdziwilibyśmy się, jak wielu rodziców doświadcza jej na co dzień. Rodziców i dzieci.
Tylko rodzice mogą to zmienić.
Foto: Unsplash
Myślę że ten 'problem’ dotyka również rodziców jedynakow. Czasami juz tak jest ze trudno kochać..
Konkluzje zdecydowanie rozczarowują, jak na tak potrzebny tekst.
Czy mogłaby Pani polecić książkę na temat przygotowania dziecka do pojawienia się na świecie rodzenstwa? Pozdrawiam serdecznie!
Niestety, nie znam książki dla rodziców na ten temat :/
Czy w ogóle i jeśli tak to jaka różnica wieku wpływa najbardziej na „trudną” miłość do dziecka? Jestem obecnie w przed rozwiązaniem i będzie to moje pierwsze dziecko. W niedalekiej przyszłości planujemy z mężem drugie i tu ugrzęzły moje przemyślenia: Jaka różnica wieku między dziećmi jest najodpowiedniejsza, by jak najbardziej ograniczyć dotkliwy stan (a przynajmniej dotkliwy w pewnym stopniu, na pewno w czasie rozwoju dziecka) posiadania młodszego rodzeństwa przez pierworodnego? By jak najmniej odczuł, że więcej czasu trzeba poświęcić noworodkowi? Ponieważ nie da się ukryć, że chociażby początkowo noworodek zaprząta całkowicie czas rodziców, w szczególności Matki.
Pozdrawiam,
Tak Jak Matka
Myślę, że nie można się zabezpieczyć w żaden sposób, że nie istnieje idealna różnica wieku – a przede wszystkim – że trudna miłość może, ale nie musi się pojawić.
Mała różnica wieku może pomóc dzieciom nawiązać silne więzi – wiele będzie ich łączyć (wspólne zabawy, zainteresowania). Większa różnica może dać starszemu dziecku czas na nasycenie się rodzicami, a jednak taką możliwość ma tylko jedno dziecko w rodzinie – pierworodne:) To oznaczałoby, że pozostałe są w gorszym położeniu – mam wrażenie, że to tak nie działa.
Potrzeby naprawdę dają się godzić! 🙂
Do bólu prawdziwe.
No dobrze, przyznałam się.
I co dalej?
Trochę napisałam w tekście. Potrzeba czasu. Nie ma natychmiastowych rozwiązań.
Myślę, że rodzic sam wie najlepiej, czy jest w stanie uporać się z tym samodzielnie, szukając wsparcia i zrozumienia u bliskich, czy potrzebuje profesjonalnej pomocy.
Ja chciałam pomóc zrobić pierwszy, najtrudniejszy krok.