Wojciech Cejrowski odwiedził Toruń. Ponieważ zupełnie nieświadomie pomaga nam w wirtualnych podróżach po wszystkich zakątkach ziemi, postanowiłam zabrać dzieci na spotkanie z nim. To jego w końcu słuchały ostatnio z zapartym tchem, gdy opowiadał o poszukiwaczach złota w Amazonii.
Teraz będą miały okazję spotkać go osobiście, opowiedzieć o swoich podróżniczych zapędach, zdobyć autograf, poznać kolejne anegdotki z różnych stron świata.
Nawet już machnęłam ręką na fakt, że spotkanie odbywało się przy okazji jakiejś tam imprezy w centrum handlowym. Spędzimy miłe sobotnie popołudnie, będzie fajnie. Z takim mocnym postanowieniem wyruszyliśmy tuż po obiedzie.
Podejście 1.
Sytuacja za wszelką cenę chciała upodobnić się do amerykańskiego kina akcji. Zaczęło się już w tramwaju, z dwulatką – godzina 15 jest idealna na ucięcie sobie drzemki, tylko gdzie moje łóżko?? Chwila płaczu, przekonywania, że zaraz dotrzemy na miejsce, znaczących spojrzeń współpasażerów – i jesteśmy.
Uff, najmłodsza wciąż kontaktuje, zaraz się pewnie rozbudzi. Przed wejściem – dmuchany zamek, trampolina, prawdziwy samolot, w środku którego można sobie zrobić zdjęcie. Wszystko za 5 złotych. Omijamy ten przyczółek rozpusty i ustalamy, że nie przyjechaliśmy kupować, tylko spotkać znanego podróżnika. Pod sceną dzieci natychmiast wypatrują plac zabaw, idziemy więc z młodszymi do niego, a starszak z mapą świata staje w kolejce po autograf. Na placu tłum. Nie działa to dobrze na rozdrażnioną dwulatkę. Co chwila płacze, bo ktoś wszedł na jej zjeżdżalnię, ktoś siedzi w domku, ktoś wyprzedził ją na schodkach.
Wtem pojawia się pierworodny, rzuca mi mapę, odwraca się do mnie tyłem i coś mamrocze wyraźnie poirytowany. Może nawet i bym chciała dowiedzieć się, o co chodzi, ale jestem zajęta wyszukiwaniem w tłumie jego sióstr i co półminutowym pocieszaniem tej zapłakanej. W końcu mam chwilę, by porozmawiać z synem – okazuje się, że postawiłam go do złej kolejki, bo ta, w której stał, to była kolejka po zdjęcia, a kolejka po autografy jest obok. „Nie mogłeś przejść obok?” pytam zdziwiona. Syn coś odburkuje, a najmłodsza znów czepia się mojej nogi z płaczem. Średnia przychodzi z pretensją „Ale nudy, jedziemy do domu?”.
Podejście 2.
Zastanawiając się, po co tu w ogóle przyjechałam, a na końcu języka trzymając słowa o tym, jak są niewdzięczne i konfliktowe, zabieram ich spod sceny i idziemy na górę. Ruchome schody rozładowują emocje. Po chwili wszyscy mają lepsze nastroje, wracamy zatem pod scenę. T. rusza po autograf, ja z dziewczynami znów na plac. Zaczynam się niecierpliwić, bo już wpół do piątej, a rozmowa z p. Cejrowskim miała być o 16. Tymczasem on wciąż się fotografuje i podpisuje dziesiątki książek. Hostessa podchodzi z tacą świeżo wyciskanych soków – nie mogę skosztować, szukam w tłumie swoich dzieci. Gdy się znajdują, a T. wraca rozpromieniony z autografem, na stoisku jakiejś restauracji właśnie przyrządzono zupę wietnamską. Licząc, że chociaż na nią się załapię, zgarniam szarańczę i ruszam dziarskim krokiem. Niestety zatrzymuje mnie komunikat najmłodszej „siusiu”. Proszę starszaka, aby stanął w kolejce po zupę dla mnie, ale obraża się na sam fakt, że śmiałam wpaść na podobny pomysł. Maszerujemy więc wszyscy do toalety. W drodze powrotnej rzucam „Chodźcie szybko, może jeszcze zupa została”, na co średnia zawodzi „Ale ja nie chcęęęę zupyyyyy!”.
I wtedy nie wytrzymuję. Wybucham na środku alejki, podnoszę głos i niemal krzyczę: „To nie jedz! To nie jedz i przestańcie w końcu być niezadowoleni!!”.
Podejście 3. Ostatnie
Po trzech kolejnych wjazdach schodami na górę i zjazdach w dół w końcu doczekujemy się rozmowy z p. Wojciechem. Niestety, nie mam okazji posłuchać, bo najmłodsza ciągnie mnie na plac, starszak marudzi, że wolałby oglądać to z góry, a średnia przypomina sobie, że jest głodna. Nagłośnienie jest fatalne, a konferansjer mało błyskotliwy.
Wracamy do domu. Tata pyta od progu: „Dzieci, podobało Wam się?”.
„Tak, bardzo fajne były te dmuchane zamki i trampolina, i ruchome schody!”.
Następnym razem, zanim zorganizuję dzieciom fajne popołudnie, trzy razy się zastanowię, czy nie lepiej iść na rowery.
Foto: Unsplash
Nie wiedziałam, że chodzi Pani z nami na wycieczki;) Całkiem jakbym sama pisała;)