Jakkolwiek nie zachowałabym się w stosunku do moich dzieci, nieustannie narażam się na czyjś osąd. Nie zawsze mam tego świadomość, bo wiele z tych osądów nie zostaje wypowiedzianych – nie zmienia to jednak faktu, że często komuś nie podoba się to, co akurat zrobiłam, powiedziałam, jak zareagowałam.
Kiedy towarzyszyłam pierworodnemu w odkrywaniu świata, usłyszałam, że jestem zbyt zakazująca. Tego nie rusz, tam nie idź, nie dotykaj. Przecież to tylko dziecko, zachowuje się normalnie, nie trzeba go tak stopować. Zabolało, ale wzięłam sobie to do serca. Stopniowo uwalniałam siebie i jego od tego przeambicjonowanego nadzoru. Cóż, wiele lat później, mając już dzieci trójkę, usłyszałam w sklepie, że moje dziecko jest rozwydrzone, zachowuje się niemożliwie – od razu widać, że wychowywane bezstresowo. Dostałoby w dupę, toby się szybko nauczyło. Rozwydrzone dziecko, stojąc w kolejce, oglądało soczki – brało po kolei każdy do ręki i odstawiało na miejsce, nie zawsze równo pod linijkę. Szlag mnie wtedy trafił, bo naprawdę wiele można powiedzieć o naszych dzieciach, ale nie że są rozwydrzone, no!
Ale nie zawsze musi być tak jaskrawo. Oczywista, że jeśli nie biję dzieci i pozwalam im na doświadczanie świata przez bezpośredni z nim kontakt, narażę się na osąd tych, według których dzieci i ryby głosu nie mają. Jest to dla mnie zrozumiałe.
Za gruba dla chudych, a dla chudych za gruba
Jednak nawet ludziom, którzy mają zbieżne z moim podejście do wychowywania, pewne rzeczy się nie podobają.
Pozwalam na to, na co oni by nie pozwolili.
Nie pozwalam na to, co ich zdaniem jest dopuszczalne.
Denerwuję się tam, gdzie oni są oazą spokoju.
Zachowuję spokój tam, gdzie oni mają już nerwy na postronku.
Pozwalam, aby dzieci odzywały się do mnie tak, jak oni w życiu nie pozwoliliby swoim dzieciom.
Nie mam zgody, by dzieci mówiły do mnie w sposób, który u nich jest na porządku dziennym.
Czasem słyszę te osądy. Czasem zawisają one niewypowiedziane w powietrzu, ciężkie i czytelne zupełnie niewerbalnie.
A najczęściej w ogóle o nich nie wiem.
I bardzo dobrze, bo w zasadzie ich nie potrzebuję. Staram się szanować granice innych, staram się też dobrze te granice definiować.
Jeśli jedno z naszych dzieci odmawia zjedzenia posiłku, który babcia przygotowywała z takim poświęceniem, to nie jest to naruszanie jej granic.
Jeśli nie chce się przytulić na powitanie z dawno nie widzianym wujkiem, to nie jest obrażanie wujka.
Jeśli nie pieje z zachwytu po rozpakowaniu prezentu od chrzestnej, to nie jest znieważenie ofiarodawczyni.
Jeśli jednak będąc w gościnie, skacze po kanapie, a gospodarz jest temu przeciwny – zdejmuję dziecko z kanapy, bo to jest naruszanie granic gospodarza.
I tak dalej.
A chu…!
Wobec niemożność zadowolenia wszystkich wokół, staram się po prostu żyć w zgodzie ze sobą i swoją rodziną. To nasze potrzeby, przeżycia i odczucia są moim kompasem.
Odrzucam to, co zrobiłby, powiedział, pomyślał ktoś inny, jeśli nie wkomponowuje się to w styl naszej rodziny. Jeśli wezmę dziecko na ręce, w czyichś oczach będzie to rozpieszczaniem. Jeśli go nie wezmę, ktoś inny uzna mnie za nieczułą matkę.
Trudno więc, skupiam się na tym, czego ja i dziecko potrzebujemy w danym momencie.
Dopóki nie dotyczy to bezpośrednio kogokolwiek z zewnątrz, jest to nasza osobista sprawa.
Z dedykacją dla wszystkich cudzoziemców:
* Tytuł oraz śródtytuły są zainspirowane, bądź też stanowią dokładne cytaty tekstu piosenki zespołu Hey „Cudzoziemka w raju kobiet”.
Foto: Unsplash
Podpisuję się pod każdym Twoim stwierdzeniem. Przez pierwszy rok odkąd urodził się mój Synek doświadczyłam takiej ilości osądów i krytyki jak nigdy wcześniej. Potrzebowałam czasu by złapać do tego dystans, by znaleźć pewność wewnątrz siebie, że właśnie tak chcę postępować i że zawsze znajdzie się ktoś kto skrytykuje a nasza rodzina i nasz dom to nasze zasady 😉
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuję za ten wpis
Dziękuję i pozdrawiam ciepło 🙂
Bycie wierną sobie, rodzinie i własnym wyborom a jednocześnie szanowanie granic i wyborów innych to wielka sztuka. Serdecznie pozdrawiam:)