Spada zazwyczaj niespodziewanie. Niby wszystko gra, jest jak zawsze, idziemy na plac, robimy babki, nagle biorę czerwoną łopatkę, ale nie, miała być tym razem zielona, zielona!!! Łzy nie są krokodyle, one są wielorybie, mają w sobie cały ładunek wściekłości, jaki może się zmieścić w dwuipółlatce.
Z niejednego pieca chleb jadłam, więc nie tracę głowy, próbuję szybko naprawić swój fatalny błąd, zastępując czerwoną łopatkę zieloną, ale jest już za późno, bomba poszła w górę i szybuje z prędkością światła. Niszcząc wszystko, co napotka po drodze.
Staram się pocieszyć, ukoić. Gadania nie usłyszy, więc przytulam. Odpycha. Skacze w miejscu (kiedy nauczyła się tak wysoko skakać?), biegnie przed siebie wrzeszcząc, potem wraca do mnie. Próbuje ugryźć. Skacze. Płacze. Wrzeszczy.
Oooo, skończyła się moja mała słodka córeczka. Zaczynamy słynny bunt dwulatka.
Tak naprawdę, to wiem, że bunt dwulatka nie istnieje. Okresy równowagi przeplatają się z tymi bardziej zrównoważonymi. Raz fajnie, raz masakra. I tak na zmianę. Czasem wypadnie na półtora roku, a potem na dwa i pół, jeszcze później na cztery czy pięć; w zasadzie nauczyłam się nie sprawdzać, jak powinno być książkowo, wiadomo – dzieci książek nie czytały, więc nie wiedzą, kiedy należy się buntować. Buntują się, kiedy im pasuje. Płyną na sinusoidzie zupełnie nie przejmując się współrzędnymi.
Przy trójce dzieci nie ma nigdy całkowitego spokoju. Zawsze ktoś akurat zalicza dołek.
Gorzej, gdy zalicza go dwójka dzieci naraz. To już nie jest śmieszne. Bo z jednym to nawet bywa śmiesznie. No, śmiesznie w poczuciu winy, że się śmieje z poważnych dziecięcych spraw, ale jednak czasem ładują tyle pary w takie (z punktu widzenia dorosłego) drobiazgi, że trudno nie uśmiechnąć się pod nosem „och, ty głuptasku”.
Kiedy dwoje dzieci jest w nierównowadze, to wciąż wpadają na siebie i się zderzają. Iskrzy. Żadne żadnemu nie daruje, bo każde zmaga się ze sobą i nie ma miejsca na miłosierdzie względem bliźniego.
Zatem od rana słychać w naszym domu „to moje!”, „oddawaj, byłam pierwsza!”, „ona mnie ugryzła!”, „ona sama się ugryzła!”, i w ogóle masę innych, czasem nie nadających się do cytowania, komunikatów. Oraz czynów niewartych opisywania.
Naprawdę się staram. Staram się akceptować emocje, staram się dawać oparcie, staram się cedzić słowa, nie doszukiwać złośliwości, staram się po prostu nie oszaleć.
Ale kiedy po raz fyfnasty w ciągu trzech godzin słyszę płacz, bo:
miś mi upadł
gdzie jest mój kubek?
zapal mi światło
dlaczegoooo w tym bloku nie ma windy (wchodzimy na 1 .piętro)
pamiętasz jak w bajce był ten, no ten, co go zabrali, no pamiętasz, no jak możesz nie pamiętać?!
to po prostu czasem nie daję rady. Wściekam się, mówię jakieś głupie rzeczy, czasem przykre, niekiedy krzyczę.
A potem zawsze okazuje się to bez sensu,
bo chwilowa burza mija i jest ok. Przynajmniej przez piętnaście minut.
W tym krótkim czasie wytchnienia doskonale wiem, że to nie jest bunt (!). Że nikt tu przeciw mnie nie występuje. Że to biedne dziecko samo się męczy z sobą, z życiem, z niewiele rozumiejącą matką. Że tak przebiega rozwój, czy mi się to podoba, czy nie, od górki do dołka, od wzlotu do upadku, tak było zawsze przed nami i będzie długo po nas. I że już niedługo, któregoś dnia obudzę się, a gdy zacznę przygotowywać śniadanie, będą towarzyszyły mi dwie uśmiechnięte, zrelaksowane i spokojne dziewczynki.
I wtedy…wtedy przyjdzie ich starszy brat. Może nachmurzony, może pełen pretensji. Nie odpowie na dzień dobry, usiądzie ze złością na swoim miejscu i z zaciętą miną będzie jadł swój posiłek.
Niechybny znak, że sinusoidy się przecięły.
Foto: Unsplash
Witam, Dziękuję za ten wpis. Doskonale to rozumiem! A właściwie nie, nie rozumiem, bo ja mam w domu tylko jednego 2 latka, który właśnie jest w tym trudnym dołku. Tak więc podziwiam za siły do trójki! Też wiem, że dziecię ma trudny okres, że ma potrzebę samodzielności, że uczy się dopiero radzić sobie z emocjami itp. Jednocześnie po którejś awanturze w ciągu dnia, nie wyrabiam… Jak na razie moim najbardziej konstruktywnym wnioskiem jest – więcej czasu dla siebie! Jeszcze muszę nauczyć się wdrażać go w życie 🙂 Sama miałam napisać w tym temacie, żeby odreagować…Ale może poczekam, bo będzie, że… Czytaj więcej »
Boże, mam w domu dokładnie to samo… Ja mam dwoje i właśnie się zderzają. Nawet problemy mają te same (np. te o gryzieniu)… Spróbuję myśleć częściej, że to biedne dziecko się ze sobą męczy, może przestanę zauważać, że ja też się męczę…
Nie nie nie! Musimy zauważać, że my też się męczymy 🙂 I tak, więcej czasu dla siebie jest świetnym pomysłem.
Z pustego Salomon nie naleje, można się szybciutko wypalić przy takiej „zbuntowanej” dwójeczce.
Życzę duuużo siły! (sobie również;)
Czytam, zgadzam się w praktycznie wszystkich punktach. Jak tu się nie zgodzić.. chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tego „buntu”, czy po prostu cięższego momentu u dziecka. Mianowicie, dziecko komunikuje: „ja chcę, nie słucham cię, nie reaguję na twoje „nie” i „nie wolno”. Nie zmusisz mnie do niczego”. Mój dwulatek ćwiczy mnie najbardziej właśnie w tym aspekcie. Próbuję WCIĄŻ poradzić sobie z jego buńczucznym „ja” tak, aby go nie nosić, nie siłować się z nim. Nie wolno mi, kręgosłup i inne dolegliwości stawiają mnie w punkcie, gdzie jakiekolwiek siłowanie się z dzieckiem to dla mnie strefa zakazana. To, że… Czytaj więcej »
Karol,u nas jest dokładnie to samo, z tą różnicą, że ja mogę swoje dziecko nosić i to robię. Bardzo chciałabym wiedzieć jak to przetrwać. Zdarza mi się płakać z bezsilności, bo gdy moje dziecko ma „atak buntu” – leży na podłodze, kopie mnie jak tylko podejdę, jednocześnie powtarzając jak zacięta płyta „chcę do mamy” – jedyne co mogę zrobić to poczekać aż się uspokoi, czasem i 40 min. Boli mnie, że nie mogę mu pomóc, znaczy przytulić się nie da, najgorsze, że nabić mamę chce za wszelką cenę, nawet jak się odsuwam. Oczywiście przytrzymuję rączki czy nogi, tłumaczę że mnie… Czytaj więcej »
Dojrzewanie do regulacji emocji to proces dość długi i bywa trudny. Wsparcie rodziców jest nieocenione, na wage złota – ale to dzieci najlepiej wiedzą, jakiego wsparcia potrzebują. Póki chcą się przytulać, sprawa jest dość prosta. Gorzej, gdy przestają chcieć. Tak, bywa wtedy, że płaczą/krzyczą po 40 minut. Najczęściej jest to dość dynamiczne 40 minut, natężenie i siła emocji ulega zmianie. Początkowo może płacze ze złością i absolutnie przytulanie nie wchodzi w grę. Potem stopniowo wkrada się smutek i pojawia się mała szczelina dopuszczająca takie fizyczne pocieszenie. Trudne jest to, że chcielibyśmy mieć lek, który zaradzi emocjom. Natychmiast. Jednak aby dzieci… Czytaj więcej »
Ech… tak, tak… wciąż powtarzam jak mantrę, że spokój mnie ocali. Spokój, szacunek i zrozumienie. A wiem to z własnego doświadczenia. Nie mówię ak, bo ktoś mi tak poradził. Przeszłam (przeszliśmy z synkiem) przez fazę, o której bym chciała zapomnieć. O kórej rodzice wstydzą się mówić głośno, boją się, że zostaną ocenieni, potępieni – sama nie wiem, co jeszcze. A wiem także, że wielu z nich przechodzi to samo. Mianowicie – przeszłam przez fazę, w której momentami nie lubiłam swojego dziecka. Kochałam je, ale nie lubiłam z nim być. Drażniło mnie maksymalnie. Byłam zmęczona, sfrusrowana, czułam się pokrzywdzona. Wychodziłam na… Czytaj więcej »
Bardzo trudno jest zdusić potrzebę. Jeśli coś powtarza się nieustannie, jest wyrazem jakiejś silnej potrzeby – wspinanie sie na ten parapet pewnie oznacza taką potrzebę poznawczą, ciekawość świata. Dzieci lepiej reagują na ujęcie potrzeby w pewne ramy zazwyczaj, niż całkowite zabranianie danej aktywności. Czyli np. możesz wchodzić na parapet wtedy, gdy ja jestem z tobą i ciebie pilnuję. A kiedy mnie nie ma, parapet jest zakazany. To tylko przykład, bo sama Pani wie najlepiej, co się może sprawdzić, a co absolutnie nie – chodzi bardziej o pokazanie kierunku. Tłumaczenia są ok, ale powinny byc tym krótsze, im mniejsze jest dziecko.… Czytaj więcej »
Zastanawiam się jak Wasze wrażenia po 3 latach. Czytając pomyślałam o zaspokojeniu potrzeby wspinania się w inny sposób, bardziej bezpieczny, jakieś drabinki/ścianka wspinaczkowa? a może chodziło o samo obserwowanie i to go pochłania i faktycznie nie słyszy?
A bieganie w parku – czy to nie jest tak, że sprawia mu radość, że mama za nim biegnie? pomijając potrzebę ruchu, może to też potrzeba zabawy z mamą/uwagi, a wie, że w ten sposób mamę do „zabawy” wciągnie?
takie luźne przemyślenia, fajnie byłoby przeczytać jak się sytuacja rozwijała, jeśli dostajecie powiadomienia o komentarzu, to będę wdzięczna za Wasze refleksje
Na dziś… w sam raz dla mnie.. i dla nas. Dziękuje.
Piękne