Gdy pojawia się rodzeństwo

Gdy pojawia się rodzeństwo, jest fajnie. Niemowlę jest takie malutkie i milutkie, a do tego prawdziwe. Można je głaskać, opiekować się nim, przytulać. Kiedy zaczyna się uśmiechać, a później “gugać” i zaczepiać – aż się prosi, aby do niego mówić, tłumaczyć, zabawiać.

 

Gdy pojawia się rodzeństwo, bywa też trudno. Rodzice poświęcają mu sporo uwagi, karmią, noszą, uspokajają, a starsze dziecko nieraz musi czekać, aż będą mogli zająć się nim.

 

Paleta towarzyszących tej sytuacji emocji jest szeroka – o ile te przyjemne my, rodzice, przyjmujemy ochoczo, o tyle z tymi trudniejszymi nieraz ciężko nam się zmagać.

 

Sytuację komplikuje fakt, że za samymi emocjami idzie często nasza ich interpretacja. Pewnie robimy coś źle, skoro nasze starsze dziecko tak się zachowuje. Pewnie powinniśmy znaleźć taki sposób, żeby wszystko było dobrze. A może w ogóle decyzja o kolejnym dziecku była pochopna, może to za szybko, może to był błąd?

 

Tylko spokój nas uratuje.

Ja wiem, że o spokój trudno, gdy padamy z niewyspania, a przed nami dzień pełen rozterek typu jak-mam-się-bawić-skoro-karmię-kolejną-godzinę, natomiast pierwszym krokiem, który warto zrobić, to przestać się zadręczać. Gdy pojawia się rodzeństwo, jest fajnie, a bywa też trudno. Starsze dziecko potrzebuje naszego wsparcia, nie zadręczania się, wyrzutów sumienia i obwiniania, że kiepscy z nas rodzice.

 

Z pomocą mogą przyjść różne zabiegi kierowane w stronę pierworodnego. Uwalnianie rąk przez włożenie młodszego dziecka do chusty; włączanie starszaka
w opiekę nad rodzeństwem; szukanie okazji do spędzania czasu sam na sam ze starszym; opowiadanie, jak to było, gdy ty byłeś taki malutki.

 

To wszystko jest dobre i może osłodzić nową sytuację.

 

Kluczowe jednak wydaje mi się założenie, że dziecko może odczuwać różne emocje związane z tym wydarzeniem. Przyjęcie faktu, że te emocje są pewnym sygnałem,
a nie żądaniem zmiany.

 

Dlatego, jeśli dziecko domaga się zabawy, gdy mama rozpoczyna karmienie, nie warto iść w tłumaczenia, że to w tej chwili niemożliwe. Że dzidzia jest mała i musi jeść, że nie poczeka, że trzeba ja nakarmić i tak dalej. Wielce prawdopodobne, że to nie rozwiąże sytuacji, bo – przypuszczalnie – starszak o tym doskonale wie. Jest na tyle duży, że to rozumie – a jednocześnie na tyle mały, że trudno mu poradzić sobie
z frustracją płynącą z tego faktu.

 

Pułapką, w którą wpada wielu rodziców, jest różnica między dziećmi. Jeśli poród przebiegał poza domem i wiązał się z krótszą bądź dłuższą rozłąką z pierworodnym dzieckiem, częstym zjawiskiem jest poczucie, że zostawiło się w domu maleństwo,
a zastaje się w nim duże dziecko. Jakby w ciągu kilku dni urosło ono o kilka lat.

 

No dobra, może i było małe, ale to nowonarodzone – to jest dopiero maleństwo! I ono naprawdę nie rozumie i nie poczeka. Jest takie malutkie, drobniutkie paluszki, maleńkie ciałko – a obok to starsze, które już może mówi, pewnie chodzi, być może potrafi wykonać proste czynności samoobsługowe.

 

Bez względu jednak na to, ile wynosi różnica między dziećmi – rok, czy cztery – starszak jest wciąż małym dzieckiem. Owszem, starszym od tego świeżo zamieszkałego w naszej rodzinie, ale wciąż małym. I tak, jak młodsze potrzebuje opieki, tak i starsze wymaga pomocy w uporaniu się z emocjami – bo mimo wszystko może nie poradzić sobie samo.

 

I dlatego, jeśli daje upust swojemu niezadowoleniu, składa propozycję odesłania siostrzyczki tam, skąd przyszła, lub stwierdza, że jej nie kocha – raczej nie chce powiedzieć tego, co mówią słowa, tylko daje sygnał: “Jest mi w tej sytuacji teraz trudno i nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Czuję smutek, boję się, że kochasz mnie mniej, jest mi źle”.

 

Tylko że dzieci raczej tak nie mówią. Możemy to odczytać z ich zachowania – i warto zadać sobie ten trud, bo schodząc głębiej mamy szansę dotknąć źródła i nasycić dziecko tym, czego potrzebuje. Ilekroć zatrzymujemy się na powierzchni, skupiamy na zachowaniu – rozmijamy się z dzieckiem i tracimy sedno sprawy.

 

Wobec tego, jeśli dziecko domaga się szaleńczej zabawy właśnie wtedy, gdy mama karmi jego młodsze rodzeństwo, można zaproponować jakąś spokojniejszą formę bycia razem. Układanie puzzli, czytanie książeczek, obejrzenie zdjęć z czasów, gdy to starsze dziecko wymagało całkowitej opieki – powrót do wspomnień i zabawnych opowieści.

 

Jeśli żąda, by je ubierać/karmić/obsługiwać – choć samo doskonale potrafi wykonać te wszystkie czynności – warto mu to dać. To nie jest kwestia tracenia pewnych umiejętności, tylko taki niewerbalny dialog:

 

– Czy jestem jeszcze dla ciebie ważny, tak jak mój mały braciszek, którego ciągle przewijasz, karmisz i kąpiesz?
– Jesteś wciąż tak samo ważny i jeśli nakarmienie cię jest tego dowodem, zrobię to
z przyjemnością.

Z małym dzieckiem na ręku nie zawsze da się rzucić wszystko i pospieszyć starszemu na ratunek – można jednak (i warto!) dać sygnał, że odczytuje się ten zaszyfrowany komunikat starszaka.
– Wiem, że chciałbyś teraz pobawić się sam na sam ze mną i nie podoba ci się to,
że nie jest to możliwe.

 

A potem, w zależności od sytuacji, można przełożyć zabawę na bardziej sprzyjający moment w ciągu dnia, zaproponować dostępną w danej chwili wspólną aktywność lub przyjąć niezadowolenie dziecka. Po prostu. Bez poczucia winy czy krzywdy wyrządzanej starszakowi. Jesteś teraz smutna, że tak to wygląda, widzę to. Czy pomoże ci przytulanie czy wolisz pobyć trochę sama?

 

Z tymi trudnymi słowami kierowanymi pod adresem rodzeństwa jest trochę tak jak z naszym dorosłym “narzekaniem” na nasze dzieci. Kiedy zwierzam się z tego, jak mi trudno, bo moje dziecko robi to/nie robi tamtego, czasem mam ochotę wystrzelić się w kosmos, czuję się bezradna i nie mam pomysłów jak postąpić – to nie potrzebuję biletu do ciepłych krajów, tylko wysłuchania. Pogadam, pogadam i wrócę do życia z nowymi siłami. Sama sobie dalej poradzę, tylko niech no ktoś mnie przytuli!

 

 

I z dziećmi jest podobnie. Nie potrzebują jakichś specjalnych środków naprawczych
i sztucznego budowania sytuacji tak, jakby nic się nie zmieniło. Zmieniło się, i to bardzo – a one chcą poczuć, że my to rozumiemy.

 

Róbmy tyle, ile możemy, by ułatwić dziecku wejście w te zmiany, ale gdy czegoś zrobić nie możemy, nie biczujmy się. To nie pomaga nikomu.

 

Ostatnia rzecz, wcale nie najmniej ważna, a najczęściej pomijana, to kwestia sił rodziców. Kochani ponownie-świeżo-upieczeni rodzice. Nie tylko życie waszego pierworodnego się zmieniło – wasze także. Poszukiwanie nowej normy i nowego rytmu zajmie trochę czasu – wspierajcie wasze dziecko ile sił, ale dbajcie o to, by te siły skądś czerpać. Proście o pomoc. Przyjmujcie pomoc. Nie zgrywajcie chojraków
i nie ukrywajcie przed sobą swojego zmęczenia. Nie kręćcie się tylko wokół potrzeb waszych dzieci, bo wasze potrzeby nie wyparowały w niebyt z chwilą, gdy zostaliście podwójnymi rodzicami. Oczywiście, część z nich musi poczekać na lepsze czasy, ale część poczekać nie może i nie powinna.

 

Z rozbawieniem wspominam czas po narodzeniu się naszej najmłodszej. Ilekroć pytano mnie, jak sobie radzę z trójką, odpowiadałam pytaniem: Skąd założenie, że sobie radzę? Pierwsze trzy miesiące były czasem szukania nowego rytmu, zatem były rytmu pozbawione, czasem chaotyczne, nieprzewidywalne, z obowiązkami ograniczonymi do minimum. Skupiliśmy się nie na utrzymywaniu pozorów życia sprzed porodu, ale na poznawaniu tego nowego, które właśnie zaistniało.

Bywało fajnie, i bywało trudno. Samo życie.

 

 

Czytaj więcej

Fantazja

Jedną z moich ulubionych form akceptowania uczuć jest fantazjowanie – dawanie dzieciom w wyobraźni tego, czego nie mogą w danej chwili (albo w ogóle) mieć w rzeczywistości.

Jest ulubiona, bo sprawdzona wielokrotnie. Zanim jednak przełamałam się do wypróbowania tego podejścia po raz pierwszy, musiałam stoczyć z sobą istną walkę. Nie ma to nie ma, myślałam, dziecko musi zrozumieć, że w życiu nie ma się wszystkiego. Po co zatem jakieś kombinacje?

 

Na szczęście dla mnie i naszych dzieci, mój mąż był bardziej otwarty na tę malutką zmianę. Obserwując go i reakcję dzieciaków na tatusiowe snucie fantazji, nieraz zdumiewałam się efektami.

 

Samej jednak trudno było mi się zdobyć na wyprawę w krainę wyobraźni.

 

Aż do dnia, w którym wracając do domu po pracy, robiłam jeszcze szybkie zakupy w supermarkecie. Przypomniało mi się, że młodej brakuje skarpetek, wrzuciłam więc parę do koszyka – i zaczęłam odruchowo myśleć, co by tu kupić starszemu. Za każdym razem, gdy kupowałam młodszej jakąkolwiek rzecz, pamiętałam, by obdarować też pierworodnego. Nie zawsze jednak, a w zasadzie prawie nigdy, działało to w drugą stronę – wiele razy przynosiłam coś starszakowi, pomijając jego siostrę. Była mała, nie dopominała się, więc jakoś tak wychodziło.

 

Już już miałam sięgnąć więc po jakiś mały upominek dla syna, gdy coś mnie zatrzymało w miejscu. Właściwie, pomyślałam, to może niech by się syn skonfrontował z faktem, że nie zawsze coś dostaje. Właściwie, ciągnęłam, to nie mam pieniędzy.

 

Ale z drugiej strony, będzie zawiedziony. Może będzie płakał, a może się zdenerwuje? Wezmę jakiś drobiazg, usprawiedliwiałam się.

 

Przecież ja działam z lęku przed własnym dzieckiem! – to odkrycie mną wstrząsnęło i twardo zakazałam sobie kupowania czegokolwiek. Drobiazgu bądź nie. Skarpetki są potrzebne i już, dlatego je kupuję. Na więcej nie mam pieniędzy i trudno – tak musi być.

 

Zadowolona z podjętej decyzji dziarsko wyszłam ze sklepu i ruszyłam w stronę domu. Z każdym krokiem niestety moja pewność siebie słabła. Czułam już napięcie sytuacji, swoją niemoc, ogólne rozczarowanie – przewidywałam katastrofę.

 

Stanąwszy w progu domu starałam się zachowywać naturalnie i swobodnie – napinając każdą komórkę ciała i zmuszając się do uśmiechu rzuciłam w stronę młodszej „Mam coś dla ciebie!”. Gdy córka oglądała skarpetki, padło pytanie, na które czekałam, i które – tak jak przewidziałam – zmroziło mi krew w żyłach:

 

– A dla mnie? Co masz dla mnie?

– Nic – odpowiedziałam tak nienaturalnie swobodnie, że aż wyzywająco – Nic dziś nie mam, bo wiesz, ona potrzebowała skarpetek, a nie miałam już więcej pieniędzy i ….

– Ty mi nigdy nic nie kupujesz! – tego krzywdzącego i niesprawiedliwego ciosu nie mogłam przeboleć, ale nie zdążyłam go odeprzeć, bo syn natychmiast poprawił prawym sierpowym:

– Ty mnie nie kochasz!

 

Wobec tak aroganckiego zachowania miałam ogromną pokusę odesłania dziecka do pokoju. Bez kolacji, a jak mi nie przejdzie, to i bez śniadania.

 

Postanowiłam jednak wypić to piwo do dna, zatem zaczęłam standardowo:

 

– Jesteś rozczarowany, bo nie przyniosłam ci nic ze sklepu – każde słowo z trudem wydostawało się z moich ust, jakby było najeżoną kolcami kulką, a nie miękkim, współodczuwającym komunikatem do bliskiej osoby .

– Tak, bo ty mi NIGDY nic nie kupujesz!! – wrzasnął młody, a furtka ku porozumieniu z mojej strony zaczęła się natychmiast zamykać. Co za niewdzięczny dzieciak, zawsze coś dostaje, a ma wieczne pretensje!

 

Właśnie miałam się poddać. Pocałujcie mnie wszyscy i dobranoc. I wtedy przyszło olśnienie.

 

– Hej, chyba już rozumiem! – teraz byłam naprawdę spontaniczna. – Wezmę szybko kartkę i coś do pisania, ty mi podyktujesz, a ja spiszę wszystko to, co chciałbyś, abym przyniosła ci ze sklepu następnym razem. Zgoda?

 

Usiedliśmy sobie wygodnie na kanapie i stworzyliśmy listę, która mogłaby zainspirować niejednego producenta branży dziecięcej. Długą i bardzo kreatywną.

 

Gdy skończyliśmy, przytuliliśmy się serdecznie. Czuliśmy się oboje bardzo sobie bliscy i kochani.

 

Lista zawisła w naszej kuchni na wiele miesięcy. NIGDY nie usłyszałam „Kiedy mi kupisz coś z listy? Obiecałaś!”

 

Bo nie obiecałam. Ani razu nie padło zapewnienie „Kupię ci, jak tylko będę w sklepie”. Zresztą, bądźmy uczciwi – nie o to chodziło. Skarpetki dla siostry obudziły w moim synu podejrzenie, że kiedy robiłam zakupy, myślałam o niej (i to była prawda), a o nim – nie (gdyby tylko wiedział!).

 

Spędzenie kwadransa, może dłużej, sam na sam ze mną, spisywanie listy rzeczy, o których ON marzy – dało mu pewność, że go kocham, że jest dla mnie ważny. Tak było w istocie. Aby jednak mógł się poczuć kochany, potrzeba było czegoś więcej niż zapewnienia „Przecież wiesz, że cię kocham”. A na pewno zdecydowanie więcej niż samobójczego „Kocham was oboje tak samo”.

 

Nie, nie boję się, że fantazjując rozbudzę w dzieciach fałszywe przekonanie, że fantazja stanie się rzeczywistością. One doskonale wiedzą, że fantazja to fantazja, że zabawa z wyobraźnią jest tylko zabawą. Nie zapewniam ich, że będzie inaczej. Ja tylko puszczam wodze.

 

To, co najistotniejsze, rozgrywa się dużo głębiej. Pod przykrywką marzeń dotykam ich potrzeb. I tam właśnie spotykamy się zupełnie serio i realnie.

 

PS Nie zawsze działa. Nic nie działa zawsze. Czasem po prostu nie jest dobry moment na fantazjowanie. Ale i tak je lubię. Lubimy:)

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej