Przygoda z emocjami

Małe Wielkie Emocje to 20 lekcji video wraz ćwiczeniami, podsumowaniami i innymi dodatkami, które powstały po to abyś mógł/mogła wesprzeć dziecko (i siebie) w radzeniu sobie z emocjami.

 

 

Uczestnicy poprzedniej edycji zgodnie twierdzili, że poziom zaawansowania w pracy z emocjami nie miał większego znaczenia. Ci, którzy stawiali pierwsze kroki, dzięki kursowi otrzymali wsparcie na tej nowej drodze. Ci zaś, którzy byli już bardziej zaawansowani, docenili kurs za usystematyzowanie, pogłębienie i poszerzenie znanych już treści.

 

Oto, jak mówią o kursie jego “absolwenci” 😉 ?

 

Na kurs Małgosi trafiłam przypadkiem. Nie słyszałam wcześniej ani o niej samej, ani o jej działalności, mimo, że sama pracuję w podobnych obszarach. Emocje to mój konik, dlatego kursów i dodatkowej wiedzy w tym temacie nigdy za wiele. Kurs „Małe Wielkie Emocje” okazał się strzałem w 10! Małgosia każdą teorię przedstawiała w bardzo przystępny sposób i popierała ją wieloma przykładami z życia wziętymi. Lekcje były konkretne i krótkie, co pozwalało być na bieżąco ze wszystkim. Codzienne ćwiczenia i zadania prowokowały do refleksji nad sobą i swoim życiem, oraz nad tym jak podchodzimy do swojego dziecka w chwilach trudnych emocji.

Zrobiłam dużo notatek, utrwaliłam sobie to, co już w tym temacie wiedziałam, oraz zyskałam bardzo wartościową dodatkową wiedzę. Małgosiu, dziękuję Ci za ten kurs z całego serca!

Dominika Słowikowska

 


Polecam kurs Gosi z całego serca i mózgu. Kurs jest bardzo rzetelnie przygotowany: video dopasowane do zabieganego rodzica, pdf dający dodatkowe informacje i mini pracę na parę minut, audio dla np. jadących samochodem czy spacerujących, dawkowana wiedza po trochu, efektywny układ poszczególnych etapów materiału, dużo strategii i przykładów z życia, pomocna grupa wsparcia, krąg wspierających uczestników, możliwość zadawania nieskończonej ilości pytań, możliwość uczenia się z doświadczeń innych rodziców opisywanych na grupie facebook. Wprowadzałam modyfikacje w swoim postępowaniu jako rodzic od razu i od razu działało. To niezwykła pomoc na codzienne i wycieńczające sytuacje wynikające z faktu bycia rodzicem – jednego czy dziesięciorga dzieci. Kurs wyczerpuje temat na full.

Zuzanna Suwałowska

 


Uważam, że ten kurs był i jest (bo wciąż we mnie pracuje) doskonałym krokiem w moim rozwoju jako mamy, ale też żony, córki, siostry i synowej Bardzo podobała mi się jego uporządkowana struktura. Treści zostały dobrane i przedstawione w taki sposób, że posiadając już doświadczenie w pracy z emocjami, mogłam uporządkować swoją wiedzę i pogłębiać ją (przede wszystkim w zakresie obszaru „emocje i otoczenie” oraz „dorosłe emocje”), co bardzo zmieniło moją codzienność.

Alfreda Lipińska

 

PRZECZYTAJ POZOSTAŁE OPINIE

 

Wzorem poprzedniej edycji kurs potrwa cztery tygodnie. W wersji podstawowej (pakiet STANDARD) każdego dnia otrzymujesz lekcję video oraz ćwiczenie w pdf; w grupie kursowej możesz na bieżąco omawiać dany materiał.
W wersji rozszerzonej (pakiet PREMIUM) obejmuję Cię dodatkowym wsparciem, dając możliwość konsultacji mailowych w czasie trwania kursu, oraz kontaktu w ramach dwóch dodatkowych webinarów.

NOWOŚCI

Czerpiąc z podsyłanych mi wskazówek oraz doświadczeń poprzedniej edycji – zaprosiłam tym razem do współpracy dwie specjalistki: od SELF-REG oraz od UWAŻNOŚCI. Ich moduły dostępne będą w pakiecie EXCLUSIVE.

 

Oto one:

 

Agnieszka Stążka-Gawrysiak

ekonomistka, coach, trenerka metody Self-Reg. Mama trzech synów. Prowadzi blog dylematki.eu poświęcony dylematom świadomego macierzyństwa i narzędziom rozwoju osobistego rodzica.

 

Agnieszka poprowadzi moduł w piątym tygodniu, w którym będzie poruszać następujące tematy:

 

  1. Self-Reg: o co w tym chodzi?
  2. Pięć obszarów stresu i pięć kroków Self-Reg.
  3. Samoregulacja w obszarze emocji

W skład modułu wchodzą 3 lekcje video oraz 3 PDF-y z podsumowaniami.

 


Anna Kuszewska-Sprawka

terapeutka, trenerka uważności oraz mama dwóch chłopców (4 i 2 lata). Prowadzi stronę uwaznamama.pl. Prowadzi grupę MAM Uważność.

 

Moduł Ani zacznie się w szóstym tygodniu i obejmować będzie tematy:

  1. Wprowadzenie do uważności – o co w tym wszystkim chodzi?
  1. Jak ćwiczyć uważność aby wytrwać?
  1. Uważność jako sposób na świadome życie blisko siebie.

W skład modułu wchodzą 3 LEKCJE VIDEO + 3 PDF-y z podsumowaniem lekcji video + 3 MEDYTACJE PROWADZONE (mp3). Dodatkowo Ania poprowadzi webinar (sesja pytań i odpowiedzi oraz dzielenie się doświadczeniami i refleksjami z praktyki).

 

Ten kurs to coś więcej niż rzetelne przekazanie wiedzy. To przygoda z emocjami, okazja do lepszego poznania i zrozumienia siebie i swoich bliskich.
Dołączysz? 🙂

 

Po więcej szczegółów dotyczących kursu zapraszam Cię na stronę: malewielkieemocje.pl

 

 

 

 

Czytaj więcej

Pulsacyjnie

Jak co roku, zima zaskoczyła kierowców. Kilka centymetrów śniegu sparaliżowało miasto; jadąc po córkę do szkoły mijam sznur aut spieszących z pracy ludzi.
Przed przejściem dla pieszych zwalniam asekuracyjnie – nigdy nie wiadomo, czy spomiędzy stojących na przeciwległym pasie pojazdów nie wychynie jakiś pieszy.

 

I faktycznie, pojawia się. Nie jadę szybko, a mimo to, gdy odruchowo wciskam hamulec, koła blokują się na śniegu i samochód majestatycznie sunie dalej. Wprost na przechodzącą przez ulicę dziewczynę. Rozpaczliwie robię to, czego w ogóle robić nie powinnam – wciskam pedał z całą mocą, jakbym chciała przebić się przez podłogę i zahamować własną stopą.
Całą wieczność czekam, co się wydarzy. Dziewczyna, może ze słuchawkami na uszach, jest niewzruszona, dostojnie i bez pośpiechu przemierza kolejne pasy, auto płynie, ja pocę się jak mysz. Zatrzymuję się dwadzieścia centymetrów przed nią.
Uff. Tym razem uff, ale ile razy miałam pamiętać o tym, żeby hamować pulsacyjnie?!

 

W dalszej drodze wbijam sobie do głowy tę reakcję, pragnąc, by stała się moim autopilotem, pierwszym odruchem.
Pul-sa-cyj-nie. Pul-sa-cyj-nie. Pul-sa-cyj-nie.
Ćwiczę zapamiętale w każdej nadarzającej się okazji. Na pustej drodze, przy sprzyjających warunkach, wytrwale umacniam nową reakcję.

Mój rodzicielski autopilot nierzadko oznacza miażdżenie stopą hamulca. Blokuję się wtedy i niewzruszenie sunę dalej, rozjeżdżając wszystko na linii trasy.
Nie, nie możesz. Przestań. Mówiłam ci już to chyba. Czy musimy wciąż przechodzić to na nowo?

Jest mocno wyryty w mojej głowie, jak wyślizgany przez narciarzy stok – płozy same kierują się w tę stronę. Potrzeba wysiłku, by skierować je gdzie indziej, i jednak łatwiej to zrobić będąc na szczycie, niż wyskoczyć potem z obranego toru.
Wbijam więc sobie nowe ustawienia autopilota. Gdy robi się gorąco, daj empatię drugiej stronie.
Daj-em-pa-tię. Daj-em-pa-tię. Daj-em-pa-tię.

To nie jest jedyne właściwe ustawienie; można przebierać wśród różnych, jednak to wydaje mi się najbliższe temu, co ważne w moich oczach. No i wiem, że jest osiągalne dla mnie.

Dziecko zaczyna zawodzić, że przygotowany przeze mnie obiad jest najgorszy na świecie?
Daj empatię.

Mąż denerwuje się, że zapomniałam załatwić ważną sprawę?
Daj empatię.
Ktoś napisał mi w komentarzu, że opowiadam bzdury?

Daj empatię.

 

To niesamowite, jak tak przekierowany autopilot ratuje mi codzienność. Ile energii mi oszczędza. Nie muszę już zastanawiać się, jak rozwiązać daną sytuację. Nie muszę analizować w popłochu, co powinnam zrobić.
Daj empatię.
Ty chciałaś zjeść coś zupełnie innego?

Dla ciebie to było naprawdę ważne, żebym pamiętała i zrobiła to dzisiaj?

Masz wątpliwości, czy to, o czym piszę, sprawdza się w praktyce?

Prosty komunikat, który zazwyczaj obniża napięcie obu stron i zaprasza do pochylenia się nad rozwiązaniem. A nawet gdy druga strona pozostaje we wzburzeniu, ja sama zyskuję przestrzeń do spokojniejszego zadecydowania, co dalej.

Ćwiczę wytrwale nie czekając na okazję. Mój plac manewrowy obejmuje niemal każdą chwilę codzienności. Wprawiam się słuchając o tym, co w szkole, prowadząc rozmowę o tym, jak minął dzień, doświadczając bezpiecznej konwersacji z przyjaciółką. Wyślizguję sobie nowy zjazd, w stronę którego skierują się moje płozy, gdy znajdę się na szczycie niełatwej dla mnie góry.

Po kilku tygodniach hamowanie pulsacyjne mam niemal we krwi.

To dosłowne i to metaforyczne.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej

Walka czy troska?

Nie cierpię walki. Blado wypadam w walce o swoje dobro, kiepsko mi idzie zawalczenie o siebie bądź innych, ba! obronienie własnego zdania jest dla mnie nie lada wyzwaniem.
Sama wizja stoczenia z kimś walki spina mnie w nieprzyjemny sposób i sprawia, że mam ochotę uciec.
Wiele lat żyłam w przekonaniu, że jestem sierotą, mięczakiem, plus kilka innych mocniejszych określeń.
Odpuszczałam mnóstwo razy, wolałam zrezygnować z czegoś ważnego dla siebie, nawet kosztem plucia sobie potem w brodę, niż wkładać zbroję i stawiać czoła przeciwnikowi w postaci jakiejkolwiek osoby o odmiennym zdaniu, wizjach i pragnieniach.

 

 

Przewrót kopernikański w mojej głowie dokonał się parę tygodni temu w poczekalni do lekarza. Oczekiwaniu towarzyszyło (jak zazwyczaj) ogromne napięcie, bo godziny przyjmowania sztywne, pacjentów sporo, a każdy spędzał w gabinecie dwa kwadranse. I my, ja z córką, czekające na “krzywy ryj”, ze skierowaniem w trybie pilnym, a więc poza kolejką i z nadzieją na to, że jak już wszyscy sobie pójdą, to pani doktor znajdzie te dwa kwadranse dla nas. Oczywiście nie obyło się bez spięć między ludźmi. Ktoś miał taką godzinę, a ktoś tę samą, jak to możliwe, na pewno by tak nie zapisali, pani się wepchała, ale ja mam mniejsze dziecko, proszę pilnować kolejki etc. Siedziałam tam i myślałam zrezygnowana, że prawdopodobnie takich wizyt i oczekiwań jeszcze przed nami sporo, że to trzeba łokciami się przepychać, walczyć, a ja nie umiem, nie nadaję się przecież do tego.

 

I wtedy uświadomiłam sobie, że nie muszę. Nie potrzebuję. Że wszyscy ci ludzie troszczą się o swoje dobro, każdy tak, jak potrafi najlepiej – i ja też mogę się zatroszczyć, nie podejmując walki. Że wystarczy, abym wiedziała, czego chcę, i wyraziła swoje zdanie, poprosiła o pomoc, zapytała drugą stronę, czy widzi jakieś rozwiązanie.

 

Że nie muszę skakać do oczu panu, który mnie atakuje, bo zupełnie nieświadomie, z pominięciem kolejki do jakiegoś gabinetu, weszłam na oddział obok (skąd zresztą zostałam natychmiast wyproszona). Nie muszę na niego krzyczeć ani z nim walczyć, wystarczy jak przyjaźnie zauważę, że on się denerwuje, bo chce, aby kolejność była przestrzegana – a mi po prostu do głowy nie przyszło, że te dwa miejsca są jakoś ze sobą powiązane, ot co.

 

Nie muszę szarpać się z panią doktor, która każe mi zostawić młodsze dziecko na korytarzu i zabrania wprowadzić je na oddział, gdzie badane będzie starsze. Mogę ją zapytać, czy zrobi wyjątek, bo córka boi się zostać sama i płacze, a ja nie mam pomysłu, jak o nią zadbać.

 

I nie muszę walczyć z lekarzem, który przewraca oczami, gdy chcę towarzyszyć starszej podczas badania. Mogę w jego uszczypliwym “Córka lepiej się zachowywała, gdy pani nie było” usłyszeć, że chciałby wykonać to badanie precyzyjnie, a ten drugi raz, w moim towarzystwie, idzie gorzej niż pierwszy, gdy siedziałam na korytarzu. Mogę to usłyszeć, przełknąć tę nutkę goryczy i pozostać z nimi dla dobra mojej córki, która prosiła, abym była z nią, bo kolejny raz sama nie da rady.. Bez walki, z głęboką troską.

 

Kiedy wkładam te okulary, widzę, że wszyscy dokoła o coś się troszczą. Czasem w sposób, który mi utrudnia troszczenie się, ale jednak to troska, nie walka. Łatwiej mi wziąć głęboki wdech i wejść w troskę, niż widzieć wszędzie rzucone rękawice, których podnosić tak bardzo się boję.
Bo w trosce jest zazwyczaj miejsce i na moje, i na czyjeś. W walce jesteś albo ty, albo ja, nie inaczej.

 

Kiedy wybieram troskę, świat wydaje mi się bardziej przyjaznym miejscem. Miejscem, na które mam wpływ i za które mogę wziąć odpowiedzialność, zrzucając z siebie nieznośny ciężar narzekania na to, że jest jak jest.

 

Lubię przyjazne miejsca i lubię mieć wpływ 🙂

 

Foto: Allen Taylor ze zbiorów Unsplash

Czytaj więcej