Niejadki

Codziennie, od jakiegoś czasu, w porze okołoobiadowej pada sakramentalne pytanie: “Mamo, co dziś na obiad?”

Jakkolwiek nie brzmiałaby moja odpowiedź, komentarz jest zawsze ten sam. “Bleee”.

 

 

Taki oto dialog prowadzę ze średniaczką w ramach nowej świeckiej tradycji rodzinnej. Miękkie matczyne serce skłania mnie czasem, by córce sprawić przyjemność i zaserwować wyklęte frytki tudzież pizzę. Jednak zazwyczaj podaję to, co zaakceptuje cała rodzina, i co zmieści się w worku “w miarę zdrowe jedzenie”. Niestety – “ w miarę zdrowe jedzenie” nawet okraszane makaronem czy ziemniaczkami, nie zyskuje uznania w oczach mojego dziecka. “Zjem tylko makaron” oświadcza córka z godnością, po czym przez pół posiłku wydłubuje skrupulatnie wszystkie warzywa z tegoż. Przy czym każdy milimetrowy paproszek podsuwa mi pod nos i żąda jednoznacznej odpowiedzi, co to takiego – papryka, pomidor, czy przyprawa?

 

 

Ponieważ przez pierwszą połowę swego dotychczasowego życia jadła przykładnie wszystko, zawsze i wszędzie, a dodatkowo jestem dość liberalna w kwestiach żywieniowych (tzn. nie notuję specjalnie ile i czego dzieci zjadły ani w jaki sposób powinny przy najbliższej okazji ewentualne niedobory uzupełnić), machnęłam ręką. Nie chce, nie je.

 

Tydzień, dwa, trzy…mijały kolejne, a ona konsekwentnie “zjem tylko makaron” i wydziubuje te warzywka. Czasem, mimowolnie, wyrwało mi się moralizatorskie “Nie możesz ciągle jeść tylko chleba i makaronu, trzeba jeść warzywa!”. Bez odzewu raczej – tzn. dziecko coś mruknęło i dołożyło sobie radośnie kolejną porcję makaronu saute.

 

Trochę się jednak martwiłam, a może uczciwiej byłoby napisać – irytowałam, gdyż podobne zachowania reprezentował już pierworodny. Wszystko blee, warzywa to twój wróg,
a z obiadów najchętniej pierogi z Biedronki.

 

Aż tu odnotowałam, że pierworodny zjada posiłki, które pierwsze kwalifikowałam do odstrzału w jego przypadku. Np. kasza gryczana z warzywami. Omlet z groszkiem. Pietruszka w zupie, szczypiorek na pomidorach. Wsuwa pięknie kolejne targane przeze mnie z ryneczku warzywa, aż mu się uszy trzęsą. Nieustannie prosi o dokładkę, nawet gdy uważam, że wyjątkowo mi coś nie wyszło. Prawie każdy obiad jest smaczny, a jeśli nawet nie jest, to je bez kwękania.

 

Przejdzie jej, powtarzam sobie zatem w duchu, nakładając skromną porcję obiadu
(na popołudniowy spacer zabieram suszone jabłka, znikają co do jednego). Przejdzie jej, jak i jemu przeszło, i znów wróci ta moja kochająca jeść córeczka (teraz też kocha, tylko bardzo wybiórczo).

 

I tylko trochę mi żal, że ta dwulatka, która na hasło “jedzenie” rzuca wszystko i biegnie do kuchni, która przy stole jest pierwsza i ostatnia wstaje, która kocha wszystko, co w maminej kuchni powstaje – lada moment zacznie wydłubywać warzywka z makaronu…

 

Na szczęście wtedy już średniaczka powinna wejść w aktualny etap pierworodnego, czyli rozsmakowywać się w jedzeniu na nowo.

 

A jeśli nawet nie, to my – rodzice – lubimy jeść. Nawet bardzo 🙂

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej