Mit wiosny i czekolady

Gdy przychodzi na świat dziecko, przynosi swoim rodzicom wór przeżyć i emocji. Radość, błogość, szczęście, entuzjazm, wzruszenie, a może właśnie lęk, niepokój, obawy, poczucie bezradności.
A często i to, i to. Trochę słońca, trochę deszczu.

 

I zazwyczaj rodzice biorą to, co jest, i niosą dzięki wsparciu otoczenia. Dzięki pomocy, życzliwym słowom, gestom otuchy.


Tak jest zazwyczaj. A czasem (jak podają źródła, od 10 do 25% przypadków), takie wsparcie nie wystarcza. Różne sytuacje okołoporodowe, niesprzyjające aspekty społeczne czy wreszcie hormony – mogą prowadzić do poważnych zaburzeń nastroju. Jednym z nich jest depresja poporodowa.
Sama w sobie jest chorobą niebezpieczną, wręcz śmiertelną (mogąca zakończyć się samobójstwem matki lub odebraniem życia dziecku; czasem wręcz tzw. samobójstwem rozszerzonym czyli śmiercią i matki, i dziecka). Dodatkowo obrosła mitami, zakopała się w tabu – nie daje poprosić o pomoc, szukać wsparcia, korzystać z leczenia.



Można trochę zgadywać, na kogo wypadnie.
Miałaś epizody depresyjne? Masz chore dziecko? Przeżyłaś tragedię? Masz nieadekwatną samoocenę? Neurotyczną osobowość? Problemy finansowe? Jesteś w grupie ryzyka.
Ale możesz mieć wszystko na raz i depresja cię nie dotknie. Możesz też nie otrzeć się nawet o żaden z czynników, i zachorować.
Wróżenie z fusów.

Jedno jest pewne. To nie twoja wina. Wszystkie zaburzenia nastroju mają źródło w trzech czynnikach:

  • długotrwały stres (i nasze zdolności odreagowywania go);
  • genetyka (co odziedziczyliśmy po przodkach);
  • środowisko (wsparcie, które dostajemy od otoczenia).


Jakie są typowe objawy depresji poporodowej?


Poczucie bycia nieszczęśliwą/przygnębioną
Nie cieszy to, co wcześniej cieszyło. Wszystko maluje się w czarnych barwach, trudno o realistyczną ocenę sytuacji. Bywają okresy lepszego samopoczucia, wraca nadzieja, że jeszcze wszystko będzie dobrze – po takim czasie powrót objawów boli tym bardziej.


Irytacja kierowana w stronę najbliższego otoczenia
A czasem wręcz pełne nienawiści oskarżenia “To przez ciebie jestem nieszczęśliwa!”

Określanie siebie jako złą matkę
Depresja uniemożliwia opiekowanie się dzieckiem i wypełnianie codziennych obowiązków. Mimo iż kobieta cierpi z powodu swojej niemocy, płacząc razem z zawodzącym z głodu dzieckiem, nie jest w stanie przełamać się i jakoś sobie z tym poradzić.


Brak odczuwania miłości do dziecka
Wpędza w poczucie winy i przeświadczenie, że jest się nie w porządku (przecież każda matka kocha swoje dziecko). To przygnębienie niestety nasila objawy choroby.

Poczucie izolacji
Kobieta nie wie, co wzmaga jej cierpienie, a jednocześnie czuje, że otoczenie jej nie rozumie, nierzadko krytykuje i osądza.

Brak zainteresowania życiem intymnym
A to pociąga za sobą kolejny obszar pełen napięć i oskarżeń – w relacji między kobietą i jej partnerem.

 

Zmiana myślenia
Depresja zmienia biochemię mózgu w taki sposób, że podsuwa on myśli, które kobieta traktuje jako prawdziwe.
Nic się nie zmieni.
Ja już taka jestem.
Życie jest bez sensu.
Tych myśli nie da się zmienić wysiłkiem woli. Potrzeba profesjonalnej pomocy i leczenia, aby przywrócić prawidłowe neuroprzekaźnictwo hormonalne w mózgu.

 

 

Nie trzeba zaobserwować wszystkich objawów. Pewnym wyznacznikiem może być Skala Depresji Poporodowej, jednak uzyskany wynik nie jest równoznaczny z diagnozą – jeśli cokolwiek wydaje się niepokojące, warto szukać profesjonalnej pomocy.

 

Depresję nierzadko myli się z baby blues. To nie tylko nieprawidłowe, ale i szkodliwe – nieleczona depresja może trwać bardzo długo, a następnie zmienić osobowość kobiety w tzw. osobowość depresyjną. Baby blues natomiast jest zaburzeniem nastroju związanym ze zmianą równowagi hormonalnej, o charakterze przejściowym (pojawia się około 3.dnia po porodzie, trwa do ok. 14. dnia), nie wymagającym leczenia farmakologicznego. I choć kobiecie doświadczającej baby blues również potrzebne jest wsparcie i zrozumienie, warto pamiętać, że takie poporodowe pogorszenie nastroju jest powszechne, naturalne – i mija.

 


Co nie pomaga kobiecie cierpiącej na depresję poporodową?


Nakłanianie do kontaktu z dzieckiem – taki kontakt może okazać się niekorzystny i dla kobiety, i dla dziecka (a wręcz ryzykowny dla jego prawidłowego rozwoju). Nakłanianie oznacza zmuszanie wbrew woli kobiety – jeśli wykazuje ona gotowość do zajmowania się i przebywania z dzieckiem, nie należy jej tego kontaktu utrudniać ani ograniczać. Nie warto również namawiać kobiety do zakończenia karmienia dziecka w celu podjęcia terapii farmakologicznej. Leczenie farmaceutyczne rzadko wymaga zaprzestania karmienia, wystarczy poszukać bardziej przyjaznych zamienników leków lub dobrać dawkowanie w sposób bezpieczny dla dziecka.



Nakłanianie do podejmowania aktywności – apatia i brak aktywności to nie lenistwo czy zła wola kobiety, tylko jej niemoc. Naciskanie, by ją przezwyciężyła, doprowadzi do jeszcze większej rozpaczy.

 

Rozweselanie i usiłowanie pokazania jasnych stron życia – ponieważ depresja jest chorobą, która zmienia myślenie, może pojawić się pomysł podsuwania kobiecie “jasnych myśli”. Niestety, te myśli nie mają szans trafić na podatny grunt, wpędzają tylko w poczucie winy (otoczenie tak się stara, a ja nie jestem w stanie na to odpowiedzieć) i powodują frustrację u osób z otoczenia kobiety.

 


Bagatelizowanie (to nie choroba, to tylko chwilowy spadek nastroju) – pogłębia poczucie niezrozumienia i izolacji. Naprawdę, depresja nie mija z wiosną i nie leczy jej tabliczka czekolady.

 


Porównywanie (do innych matek czy innych osób, które lepiej zajmują się dzieckiem) – uderza w poczucie wartości kobiety, która nie potrafi sprostać tym oczekiwaniom.

 


Zwroty typu: “weź się w garść”, “twoje dziecko cię potrzebuje”, “co z ciebie za matka” etc. Kobieta wie, co powinna robić jako mama – ona po prostu nie jest w stanie temu podołać.

 


Co w takim razie robić?

Wspierać emocjonalnie, przejąć część obowiązków, skontaktować się ze specjalistą, okazać kobiecie zrozumienie i obdarzyć ją pomocą. Szukać informacji o tym, czym jest depresja, pamiętając, że wymaga ona profesjonalnego leczenia, bo zagraża zarówno kobiecie, jak i jej dziecku.



A nade wszystko – mówić o depresji. Dopóki jest tabu, dopóki funkcjonuje w sferze niedopowiedzeń i mitów, dopóty nie będzie traktowana z należytą jej powagą i pozostanie chorobą niebezpieczną znacznie bardziej, niż mogłaby być.

 

 

Tekst powstał we współpracy z Fundacją Wemenders, która od ponad 11 lat pomaga osobom cierpiącym z powodu depresji, ich bliskim, rodzinom i pracodawcom. W czerwcu  fundacja wydała poradnik. ”DZIECKO, MATKA I DEPRESJA. Poradnik dla bliskich i partnerów kobiet z depresją poporodową” to pierwszy poradnik, który obejmuje wszystkie aspekty depresji poporodowej– medyczne, psychologiczne, prawne, administracyjne, osobiste.
https://web.facebook.com/IsThisDepression/

Foto: Pixabay

 

Czytaj więcej

Ucieczka od cierpienia

Bardzo trudno jest mi przyjmować cierpienia moich dzieci. Te małe, drobne, i te większe, poważniejsze – bez znaczenia. Jednakowo trudno jest przyglądać się im i wiedzieć, że nic nie można zrobić.

 

 

Nie mogę przecież zmusić dzieci z podwórka, by lubiły moją córeczkę.

Nie mogę zmienić tego, że dziecko ma chorobę, która wymusza na nim poważne wyrzeczenia – żywieniowe, związane z trybem życia.

Nie mam najmniejszego wpływu na niesprawiedliwość, jakiej doświadcza w szkole, czy ze strony bliskich mu dorosłych.

Nawet z pozoru błahe sytuacje powodują w dzieciach takie cierpienia, że towarzyszenie im w tym przypomina mi stanie pod krzyżem. I to jest często coś, od czego pragnę uciekać.

 

Kontrola z miłości

Dlatego naprawdę nie dziwię się, że rodzice wolą chronić dzieci przed konsekwencjami ich zachowań – za wszelką cenę. Jeżeli mogę zrobić coś, by spod krzyża uciec, chcę to zrobić.

 

Jeśli nakrzyczenie na dziecko, nastraszenie go, szantażowanie, czy karanie spowodują, że odrzucą zachowania, których nieprzyjemne konsekwencje mogłyby je ranić – czyż to nie jest pokusa? Przecież te wszystkie nieprzyjemności, których względem dziecka się dopuszczę, są powodowane moją do niego miłością – nie umniejszają jej ani trochę. Dziecko ubrało się do szkoły jak choinka i wiem, że wszyscy je wyśmieją? Zrobię to za nich. Ja przynajmniej wyśmieję je z miłością.

 

Nie chce się dzielić łakociami i obawiam się, że wskutek tego już niedługo straci wszystkich przyjaciół na podwórku? Ukarzę je za ten „egoizm”, lub zmuszę do dzielenia się za wszelką cenę – żeby nie musiało przeżywać ciężaru odrzucenia.

 

W skrajnie posuniętej postaci mogę starać się kontrolować wszystko, zawsze i wszędzie. Zabraniać wyjazdów czy wychodzenia wieczorem, deprecjonować znajomych, którzy wprawdzie nie są przedstawicielami marginesu społecznego, ale czuję nosem, że mogą zranić moje dziecko.

 

Wolę dopuścić cierpienie, nad którym mam kontrolę – decyduję o jego początku i końcu, o sile natężenia. Mniejsze zło.

 

 

Niedźwiedzia przysługa

Rozumiem tę pokusę doskonale. I uległabym jej niejeden raz – gdybym nie miała świadomości, że jest ona zgubna.

 

Nie ma możliwości uniknięcia cierpienia – i nawet nie jest to wskazane. Żaden człowiek nie może ochronić drugiego przed doświadczaniem trudnych sytuacji.

 

Kiedy próbuję chronić swoje dzieci przed konsekwencjami ich poczynań, przed wyzwaniami, które niesie im życie – zadaję im ból i nie pozwalam przeżyć i uporać się z ważnym doświadczeniem. Robię im niedźwiedzią przysługę.

 

Najlepsze i najważniejsze, co mogę zrobić, to być przy nich. Trwać i wspierać, nie dokładając im bólu – pomagać im nieść to, co je spotkało – na tyle, na ile mogę w tym pomóc. Nie zaprzeczać, nie umniejszać, nie rozweselać na siłę.

 

Stać pod krzyżem.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej

Dzień Dziecka Utraconego

Trudno jest pisać o tym Dniu bez ocierania się o zbytnią patetyczność czy łzawość.
Nie jestem też do końca przekonana, czy tak potrafię.

 

 

Nie świętuję go co roku, raczej zapominam i dopiero wieczorem 15.10 odkrywam, że to właśnie dziś. A jednak za każdym razem, gdy mówię o sobie, że jestem mamą trójki, w myślach dotykam tej boleśnie utraconej pozostałej dwójki naszych dzieci.

 

 

Ze spotkania z psychologiem szpitalnym pamiętam jedynie, że utracone dzieci istnieją w historii naszej rodziny – czy tego chcemy, czy nie. Że ważne jest, aby obchodzić rocznice, opowiadać o nich dzieciom, które są z nami, nie tworzyć na kartach rodzinnej historii białej plamy.

 

Dlatego nasze dzieci wiedzą, że miały siostry. Miały, choć te młodsze nie towarzyszyły nam jeszcze w tych trudnych chwilach – przyszły na świat później. Nie byłoby ich na świecie, gdyby ich siostry żyły. Paradoks, który do dziś jest ponad moje zdolności rozumienia.

 

Wiedzą, co i dlaczego się stało. Znają imiona. Chodzą razem z nami na cmentarz. Traktują sprawę w sposób bardzo naturalny, tak jak sami dorośli czasem nie potrafią. Jest im łatwiej, bo nie były zaangażowane emocjonalnie, a z drugiej strony widzę ich zaangażowanie w opiekę nad grobem, w opiekę nad wspomnieniami.

 

Dzieci pomagają złapać dystans. Średnia urodziła się równo rok po śmierci swoich sióstr i początkowo, gdy przychodziłam z nią na cmentarz, miałam poczucie, jakbym je zdradzała. Jakby moja radość z jej narodzin zaprzeczała w jakikolwiek sposób cierpieniu po ich śmierci. Sporo czasu zajęło mi uznanie, że jedno nie wyklucza drugiego. Jej życie jest linią ciągłą ich śmierci, tak jak śmierć jest naturalną koleją życia.

 

Znów ten patos. Widać nie da się go uniknąć – niewielu umie w sposób prosty mówić o tak wzniosłych sprawach. Dzieci to potrafią. Jest tu i tam, teraz i kiedyś, życie i śmierć. Wszystko jest proste.

 

Śmierć zamyka oczy jednym, by otworzyć drugim.

 

Foto: Unsplash

Czytaj więcej